Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Tomasz Zaręba

Miseralibi

„(...)

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!

Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było oprócz głosu!

Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?
(...)”

Miseralibi

***
Jak to sprawy się mają?

 Za rogiem, na skrzyżowaniu ulic Tamtej i Owamtej mieści się stara jak świat knajpa o nazwie „Alibi”. By do niej trafić nie trzeba wcale się bardzo starać. Najzwyczajniej się do niej wchodzi, i tyle. Wyglądem przypomina przydrożny, średniej wielkości sklep z warzywami. Jest w znacznym stopniu drewniana, lecz fundamenty ma podmurowane. Niska, szalowana poprzecznie ułożonymi grubymi deskami, zapewne niegdyś pomalowanymi na ciemnobrązowo, teraz zaśniedziałymi, pokrytymi już naciekami i grubą warstwą porostów. Trapezoidalny dach wyłożony smolistą, nieestetyczną i nieekologiczną papą najwidoczniej nie przeszkadza licznym drzewom i trawom rosnącym na szczycie, w miejscach załamania się dachu i w rynienkach, gdyż jest ich tam naprawdę dużo, a niektóre z roślin są już naprawdę stare i rozłożyste. „Alibi” nie ma na żadnej mapie. Nie jest umieszczona w policyjnej kartotece miejsc szczególnie niebezpiecznych, choć z pewnością do takowych należy. Jej działalność nie jest nawet zarejestrowana. Nikt nie ma pewności skąd się wzięła, nikt nie wie, kto jest jej właścicielem, kto uparcie w niej nie sprząta i nie naprawia coraz bardziej zniszczonych ścian. Wiadomo tylko, że istnieje i wielu prędzej, czy później przekroczy jej progi.
Idzie się do niej z braku innego wyboru i możliwości. Przychodzą do niej najczęściej samotni mężczyźni. Zmęczeni, nienasyceni i głodni szczególnego rodzaju deprecjonujących wrażeń. Nie można o nich powiedzieć, że się ich nie najedli już w życiu dość.
Kobiet widać zdecydowanie mniej. No tak! Taka ich natura. Są silniejsze, bardziej troszczą się o siebie, dbając ustawicznie o linię. Rzadko się przejadają. Stoją wyżej niż mężczyźni i z tego prozaicznego powodu bardziej boja się upadku. Z całą odpowiedzialnością jednak musze stwierdzić, iż kobiet tam nie brakuje. Co to, to nie!
„Alibi” jest zawsze otwarta dla wszystkich z „balastem” i „nadwagą”. Przebywanie tam, chłonięcie tamtejszej atmosfery, pozwala zapomnieć o czymkolwiek. Zapominanie jest zbyt mocnym słowem, Tu chodzi raczej o zatracenie się w robieniu tego, o czym by się chciało zapomnieć, a zacieranie świadomości, to cel, który uświęca środki. Nie jest to, rzecz jasna, żadne wyjście. Ale przecież w tej całej grze nie chodzi o jakiekolwiek rozwiązanie. Byłoby to za proste i stałoby się po krótkim czasie nudne (od nudy, szarości oni wszyscy również starają się uciec). Śmiać mi się chce, bo wiem, że i to nie jest Tu możliwe, Tu nie rozwiązuje się niczego – i na tym tragizm knajpowania w istocie tylko polega.
Codziennie masa klientów przewija się przez „Warzywniak”. Można dziwić się im wszystkim, że tak licznie do niego przychodzą, gdyż panuje tu nieprzystępna, duszna i klaustrofobiczna atmosfera. W półmroku blade płomienie kilku lamp naftowych omiatają delikatnie czarne postacie. Neurotycznie drgające smużki światła tworzą na ścianach teatr ostrokątnych cieni. Pozwalają dostrzec główny składnik tamtejszego, niemalże beztlenowego powietrza - przemieszczający się powoli w każdą ze stron, podobny do mgły, urastający już do miana mistycznego - papierosowy dym. Ponadto wszechobecny zapach tytoniu, strawionego alkoholu, oraz cierpki zapach potu wydobywającego się z ciał, są trudne do zniesienia i przyprawiają o nie mały zawrót głowy. „Alibi” posiada jednak, swego rodzaju magnetyzm, nieco przewrotnie rozumiany urok i czar, sprzyjający ciągłej w niej obecności, świadomości swojego losu, prostracji oraz ustawicznej celebry nad swoją niemocą. I to właśnie jest jej największa, niebezpieczna i niezaprzeczalna wartość.
Zdarzy się czasem, że ktoś rozpali ogień w niewielkim kominku i cienie pierzchają, wtedy, przez moment, widać wyraźniej oblicza przybyłych, wtedy to knajpiany establishment wychodzi z cienia. Ukazują się twarze trupio blade i smutne. Wykrzywione w delirycznym grymasie. Pierwszą reakcją na światło jest zawsze gwałtowny skurcz ciał i falowo rozchodzące się po sali nerwowe poruszenie. Oczy nie przyzwyczajone do światła skrywają w dłoniach, chcą tym samym ukryć się z zawstydzenia przed spojrzeniami innych.
Ludzie zachowują się wtedy jak dzieci, które podczas radosnej zabawy, robią dokładnie to samo, naiwnie myśląc, że w ten sposób znikną dla całego świata. W ułamku sekundy i na ułamek sekundy gabaryty zlewają się w jedną „szaroplastyczną”, tętniącą masę. W takich momentach, właściwa temu miejscu cisza, zostaje przerwana krótkimi rozkazami zgaszenia ognia, przekleństwami, frenetycznym śmiechem, ale także beznadziejnym lamentem kogoś, komu zmiana oświetlenia pozwoliła uświadomić sobie swoją sytuację.
„Rozświetlenie” to stały element życia w knajpie i zdarzenie, na które każdy wyczekuje w wielkim niepokoju i napięciu. Blask z płomieniska jest bardzo przenikliwy, demaskuje i odrzuca bladą maskę mima egoizmu i pychy, ale jedynie na krótki czas, kilka sekund. To zdecydowanie za mało, by mogło być skuteczne.
Najstarszymi gośćmi są pierwsi rodzice - Adam i Ewa, połączeni częściowo miednicami i mostkiem w nieco kazirodczym, zroślakowym układzie. Są nierozłączni. Podobno to oni są budowniczymi i właścicielami „Alibi”, jednak sami twierdzą, że jest nieco inaczej. Według nich, już długo przed ich pojawieniem się, bar stał i funkcjonował jak należy, a oni sami postawili niejako pierwszy słup milowy, umożliwiający dalsze trwanie „Warzywniaka”.
Ta prastara para ma szczególne miejsce w centrum sali i cieszy się wyjątkowymi względami wśród innych, dla których szynk stał się domem. Zawsze mogą liczyć na darmowe napitki i przekąski, często są zapraszani do innych stolików. Pojawienie się ich (choć rzadkie) zawsze rozwiewa ponury nastrój i pozwala na chwile wytchnienia, nawet na okazania odrobiny stonowanej radości. Dzieje się tak, ponieważ cała tutejsza menażeria ma świadomość tego, że ta dwójka utraciła była bezpowrotnie najwięcej. Nikt oprócz nich nie mieszkał tak blisko, kogoś tak ważnego. Wszystko, co było potem, to upadek. I wtedy twarda Ziemia gościnnie uraczyła swojej powierzchni, z szeroko otwartymi ramionami beznadziei serdecznie i czule stanowiła kres ich upadku. Wszelkie próby, aby to docześnie zmienić są z oczywistych względów niemożliwe, Adam i Ewa zamknęli tą drogę
Krążą plotki, takie wiecie, nieoficjalne przemyślenia co bardziej wścibskich osobników, że nieprawdą jest dłuższe przebywanie Adama i Ewki w Edenie. Z chwilą, gdy nasza para znalazła się w nim, od razu przestał on istnieć. „Podobnie jest” – mówią – „z pięknymi chwilami; ona mają to w swojej naturze, że w momencie ich rozgrywania się nie są rejestrowane jako te piękne. Dopiero po upływie dłuższego czasu stają się w ocenie kogoś takimi, jakie były od początku, dopiero wtedy można chwile te zaliczyć do tych naprawdę przeżytych pełnie.” Zasmucające jest w tym określanie odczucia obecności piękna jedynie w kategorii czasu przeszłego. Tym, co mogłoby oczyścić (jeżeli na siłę i na przekór szukać jakichś usprawiedliwień) prastarą parę z przypisywanego im grzechu „łakomstwa” ciekawskiej wiedzy, z ciężaru winy, mogłoby być właśnie owo nieuchwytne piękno bytujące sobie teraz gdzieś tam, w sferze głupich gdybań. Oczywiście, takie postawienie sprawy jest jak najbardziej niepoprawne dla prawdziwych knajpowiczów. Dlaczego? Ponieważ nie pozostawia ich samym sobie, stawia bezpośrednio przed własnym sumieniem, uniemożliwia zrobienie uniku i powiedzenie: „To wszystko nie moja wina!”, „Tak jak jest, jest najlepiej”
Z tą parą sprawa nigdy nie była prosta. Wszyscy zdają sobie tutaj sprawę, że zjedzenie owocu z „Drzewa Poznania Dobrego i Złego” miało niebywałe konsekwencje dla mody. Otóż z dnia na dzień (albo natychmiast, co jest jednak przez nas nie do przyjęcia) rzeczywistość zmieniła się diametralnie, spokój zmącił strach o przyszłość, oni utracili raj, a my otrzymaliśmy w zamian doczesność, ból, niepewność i cierpienie. Od tamtej pory niezbędne okazały ostre groty, włócznie i ciepłe skórzane okrycia, poczuliśmy się nadzy, poczuliśmy wstyd, poczuliśmy się dzikusami. Dalsze trwanie to nieustająca walka z przeciwnościami losu, stawianie setek kamieni, pojedynkowanie się z naturą i z samym sobą. Poprzez grzech zostaliśmy włączeni w świat przyrody z wszelkimi jej zależnościami i prawami. Adam i Ewa są ojcem i matką postępu! Sami mienią się tymi zaszczytami. Z dumą prezentują swoje nowe, ultranowoczesne, eleganckie i wytrzymałe niebieskie dresy: „Szczyt technologii, to się nigdy nie spruje!”, „Ja się w tym nigdy nie spocę!” przekrzykują się nawzajem, „Spójrz na ten zegarek, mogę ci zrobić nim malutkie zdjęcie rentgenowskie!”- porozumiewają się między sobą w ten swój „przechwałkowaty” sposób. Robią z siebie widowisko rozbawiając zaczadzone i zasiedziałe społeczeństwo. Urządzają mały, dwuosobowy teatrzyk radując się tą chwilą. I tylko na tę chwile zapominają całkowicie o tym wielkim przedstawieniu w wielkim teatrze, które sami zorganizowali wzbudzając ogromny wybuch supernowej bożego gniewu, i paradoksalnie sami, zwłaszcza w tych żałosnych momencikach radości, uczestniczą w nim w pełni grając swoje własne role. Oni jedyni są bywalcami osiągającymi to czego tak naprawdę pragną. Momentalne ukojenie, mimo krótkotrwałości jest jak głęboki oddech świeżego i czystego powietrza ożywiającego wszystkie żywe komórki ciała. Powiedzą niektórzy: „Każdy z knajpowiczów po spożyciu odpowiedniej ilości bimbru osiąga to samo”.  Sądzę, że zapomnienie Tych i Owych jest daleko bardziej nieprawdziwe niż Adama i Ewy w owych chwilach Teatru w Teatrze. Prastarzy, celowe ośmieszanie się na oczach wszechprzybyłych traktują jako pewną czystą formę ekspiacji za grzech. Nie chcą z żałością patrzeć na zastygłe stado ludzi, lecz odwracają sytuacje, zmuszają by to stado patrzyło na nich. Spoglądają z dystansem (którego wybitnie brakuje reszcie) na swoje życiorysy, zapominają o swoim koniku postępu, wreszcie zapominają o tragicznych następstwach i o bezdennym żalu, w którym siedzą zanurzeni przez większość swojego wiecznego życia. Poniżając się aż pękają z dumy, bo podczas pokazowych sprzeczek najjaśniej unaocznia się ich pozycja, mają bezpośredni kontakt z efektami swojego w całości wykonanego zadania ponownego stworzenia człowieka. Dopiero po ich renesansowym (jednocześnie, dodać trzeba w sposób absolutny przewidziany przez Najwyższego, w jego absolutnej przedwiedzy) czynie ludzie mogli robić to, co leży w ich tragicznej, ukształtowanej cudownie naturze, to znaczy myśleć i nie myśleć, kochać i nie kochać, widzieć i nie widzieć, patrzeć i nie patrzeć, a w ostateczności zakreślać błędne koło nieporządku. Grzech został pomyślany, przewidziany i wzięty pod uwagę, a także w pewien sposób założony jako nieodzowna forma bytu tuż przed jego stworzeniem. Stało się...
Dość już gadania o owocach, głodzie, łakomstwie, nasyceniu i nienasyceniu (można tak wymieniać bardzo długo), nadto powiedzieliśmy o genezie „Alibi”. Dookreślić należy jeszcze człowieka z Owej Knajpy, tylko paroma słowami, bo zbyt wiele ich już padło. Otóż jeżeli człowiek dialektycznie przechodzi od skrajności w skrajność i to jest piękne, bo leży to w jego naturze, to Człowiek Knajpowy jest nieruchomy. Trwa uparcie w jednej ze skrajności, celebruje, upaja się nią i nie trzyma przy tym żadnej miary. Ci stachanowcy picia swoich dusz, upijają się „od środka” i czerpią z tych autodestrukcyjnych działań wielką satysfakcję skupiając się na jednej przypisanej sobie życiowej roli. Spełnienie jej jest niemożliwe, bo stanowi ona horyzont woli, jej nieograniczone pragnienia. Cele ich mogą i często są bardzo poważne i wielkie np. sprowadzenie Świata do jednego wyrazu – „Tradycja” lub stworzenie nowej globalnej Estetyki Różu, często są jeszcze większe np. stanie się Bogiem lub stanie się Telewizorem, ale zawsze niemożliwe i dlatego bezsensowne - a to jest przecież jeszcze piękniejsze, bo jest jego Przeznaczeniem.
Osobą wybitnie spełniającą wymagania „Alibi” jest pan Metzger - wielki mężczyzna, o ciele rozbudowanym jak zawodnik wrestlingu, z przepięknie zadbaną szpicbródką i (nie wiedzieć czemu) doklejanymi, wielkimi, czarnymi wąsami. Nad nimi, ogorzały niczym płonący Graf Zeppelin,  kształtny jak seler a czerwony jak burak dumnie sterczy wielki nos będący świadectwem mało zdrowego trybu życia. Na Nim (zaimek ten pisany jest wielką literą, gdyż nos ów dostojeństwem swoim w zupełności na to zasługuje) wiszą, lekko tylko zakrywając oczy, przeciwsłoneczne okulary, w których to szkłach odbija się owo całe powiedzmy nieszczęście barowe. Wygląd Metzgera zupełnie nie sugeruje wykonywanej przezeń funkcji dyrektora ds. wynajdowania nowych technologii w jednym z największych w kosmosie Ośrodków do Wynajdowania Nowych Technologii. Nie zdradza także niezwykle silnych zamiłować naszego bohatera w kierunku robotyki, genetyki, nanotechnologii i w ogóle do jakichś dziwnych ultra dziedzin. Metzger jest wybitnym naukowcem! Wyznawcą postępu i pupilem Adasia i Ewki.
Podczas swoich plenarnych wystąpień ogłasza z pianą na ustach swe kolejne niezwykłe hipotezy. W gwoli ścisłości, to są one jeszcze niedowiedzione, ale w toku doświadczeń i zastosowanych rewelacyjnych metod, jak sam twierdzi, wykazanie ich prawdziwości jest kwestią czasu jedynie. Np. Hipoteza wszystkiego – stwierdza w niej, że ze specjalnie przezeń spreparowanej komórki potencjalnej utworzonej z konkretnego materiału, za pomocą odpowiednich środków oraz przy sprzyjających warunkach niezbędnych do przeprowadzenia eksperymentu (odpowiednia temperatura, sterylność, specjalistyczny sprzęt laboratoryjny, dużo szczęścia itp.) da się po kilku latach niejednrazowo otrzymać wszystko (tzn. wszystko, co możliwe jest do pomyślenia, a także wszystko to, co poza myślenie wykracza np. Nic, albo coś jeszcze lepszego). W jaki sposób chce on tego dokonać? Bardzo prosto...
Metzger targany Ciekawością pierworodnych, przekazaną mu w spadku w ilościach hurtowych, podstępnie pobrał był kiedyś fragment całunu turyńskiego. Kawałki zeschniętej krwi udało mu się oddzielić z tkaniny, a także wyodrębnić z każdej próbki czerwonych kryształków zachowany materiał DNA celem sklonowania Mesjasza! Do przeprowadzenia tego śmiałego czynu posiada on talenty, możliwości technologiczne i determinacje. Świadomość ponownych narodzin Jezusa i to w jego laboratorium wzbudza w nim wielką dumę oraz nie dające się momentami opanować podniecenie.
Krew ta oczywiście nie musi okazać się krwią Jedynego. „Może nią jest, a może nie jest. Problem zupełnie naukowy” – taką myślą terminatorką Metzger przerzucał swoje obawy na dalszy plan. Uznał, że nie warto nazbyt się tym stresować, ponieważ gdyby tak na poważnie wziął ją pod uwagę, to zwyczajnie, nic by nie zrobił, tymczasem rozwiązanie i tak nastąpi natychmiastowo i automatycznie w toku jego pracy (to jest aż nazbyt oczywiste). Najwyżej hipoteza upadnie, a i on nie straci na reputacji (wielu bowiem ludzi z jego środowiska uważa go od dawna za geniusza - wariata). Niepowodzenie eksperymentu nadweręży delikatnie tylko jego ambicje i ego, lecz zasadniczo niczego nie zmieni, a on sam i tak nie spocznie w odkrywaniu i szukaniu innych możliwych sposobów zrealizowania swoich kolejnych, nowatorskich pomysłów.
„Powodzenie zaś eksperymentu, to sprawa wielkiej wagi! Podaje warunkowy opis całego eksperymentu , po pierwsze; klonowanie udaje się technicznie (DNA wszczepie w komórkę macierzystą oraz znajdę kobietę, która „przechowa” cenny materiał), po drugie; ciąża przebiegnie bez zarzutów, aż do rozwiązania, po trzecie; Jezus będzie rósł w zdrowiu, nie będzie narzekał na owsiankę i kaszę manną, (musi  wypijać łyżkę trany dziennie)  oraz po czwarte; będzie on chętny do wykonywania wszystkich tych niezwykłych czynności (z których jest nota bene znany) na życzenie. Spełnienie tych warunków, stwierdzić można z całą odpowiedzialnością jest prawdopodobne w wysokim stopniu, niestety poza czwartym, ponieważ zakłada on istnienie pewnych „mentalnych” czynników oporu. Zakładać pomyślność całości, to chyba tak, jakby liczyć na cud...
Cuda, dodajmy są zdecydowanie nienaukowe, lecz w tym wypadku (realizacji punktu czwartego) pomocne okazać się mogą pewne metody pomocnicze (hipnoza, elektrowstrząsy itp.) pozwalające sugestywnie nakłonić Mesjasza do wykonania moich poleceń. Jeśli te metody okażą się skuteczne, to te niezwykłe zjawiska, będące skutkiem działalności Boga,  poprzez ich obserwacje, zaprotokołowanie i zanalizowanie, staną się jak najbardziej naukowe, ba staną się naszą własnością!
Boskość opisaną  empirycznie, boskość zinterpretowaną, podaną będziemy mieli jak na dłoni! Doświadczenie moje jest swoistą i chyba jedyną możliwą próbą połączenia tego, co dotykalne, wytłumaczalne, zmierzone z metafizyką przez duże M! W cuda można tylko wierzyć? Nie prawda, można je mieć!
Największe moje obawy budzi inna konsekwencja tej wykonanej w warunkach laboratoryjnych paruzji – koniec świata znaczy się... wedle słów Pisma Świętego: I wtedy ukaże się znak Syna Człowieczego, i wtedy biadać będą wszystkie plamiona ziemi, i ujrzą Syna Człowieczego przychodzącego na obłokach nieba z wielką mocą (Mt. 24, 30). Modlę się, o to, żeby tak się nie stało, z drugiej jednak strony musi to być niesamowite widowisko.”
Metzger Stein
Dnia, miesiąca, roku:
Tego i owego

 Metzger znany jest z tego, że wszystko, co robi i jeśli to, co robi naprawdę go interesuje, to w niezwykle precyzyjny sposób do tych zajęć się przygotowuje. Podobnie rzecz jasna było i tym razem. Ze swoich oszczędności zbudował pod ziemią bunkier. Umieścił w nim jednoosobową kapsułę ratunkową na wypadek Armagedonu. Na powierzchni, jak i również w kapsule, w różnych miejscach zainstalował był on nawet kamery o łącznej liczbie 2000, by rejestrowały  one wszystkie zajścia. Powstały później film miał zapewnić mu rozrywkę na długie kosmiczne noce.

Nasz naukowiec nie lubi bajek o rycerzach, dzielnych babciach i ciemnych lasach. „Nie liczy się, to co było, ale to, co będzie. Zarówno przeszłość jak i przyszłość jako taka nie istnieje, i zdawałoby się, że z jednej jak i z drugiej nie ma pożytku, jednak bezsensowne jest przecież patrzenie wstecz, chyba że z perspektywą przyszłości (ma być co było).” Naraził się tymi słowami na srogi gniew sztandarowych postaci z tej małej grupy etnicznej  „Za siedmioma górami i lasami” - radykalnego, terrorystycznego odłamu wyznawców Tradycji. Są oni niezwykle niebezpieczni. Szkolą się w różnorakich sposobach zadawania bólu i śmierci. Są to tzw. misjonarze - siepacze lub, jak kto woli, egzekutorzy zajmujący się głównie edukacją i moralizatorstwem (posiadają monopol na dobro).
W Alibi znaleźli się ponieważ padli ofiarą swoich własnych dziwacznych poglądów. Można się zastanawiać czym jest dla nich owa „Tradycja”, której tak zacieńcie starają się bronić, lecz jest to zadanie zbyt trudne ponieważ ich tradycja to nierozumny zestaw sądów będących w sprzecznym stosunku do jakichkolwiek sądów innych „nietradycyjnych” grup, osób, instytucji itp. Oni stanowią Tradycję, a reszta wyraża się, myśli i robi źle, ponieważ kieruje nimi błędna świadomość, której nie da się pozbyć inaczej, jak tylko zostać jakąś postacią ze starych bajek. Czyż każdy z knajpowiczów nie jest po części Zasiedmiogórlasowiczem? Odpowiedź poprawna brzmi tak: to Zasiedmiogóralasowicze są po części tacy sami jak każdy inny knajpowicz. Łatwo teraz się domyślić, że baśniowi za swój drugi dom uważają kochane „Alibi”. Do ich najulubieńszych zajęć należą tańce, śpiewy, pojedynki na przysłowia oraz „tradycyjne” bicie. Stanowią najbardziej agresywną grupkę w Alibi. Każde ich pojawienie się zwiąże jest z siniakami, wybitymi zębami i połamanymi nosami. Spuszczają łomot każdemu, bez wyjątku. Stałym punktem w ich rzeźnickim grafiku zajmuje nie kto inny jak Metzger. Kto będzie następny, tego chyba nikt nie wie, nawet sami agresorzy. Ten i Owen może nagle znaleźć się na liście wrogów tradycji, ponieważ nie istnieje właściwa reguła wyboru.
Mogłoby się komuś błędnie zdawać, że w knajpie przebywają li tylko osoby takie jakie zostały tu opisane. Znajdują się tutaj wszyscy, których zjada własna natura, stawiający sobie za cel niemożliwość (bez względu na to, czy jest to coś niezwykłego, czy skrajnie głupiego).

Metzger trafił tu bardzo szybko. Widywano go często, jak leżąc pod stołem, półświadomy ujadał i groteskowo wymachiwał rękami. Wtedy to brat - Jaś i siostra - Małgosia wraz z zakwefioną Babcią, wykorzystują nadarzającą się okazje, zwyczajowo dają upust swojej nagromadzonej nienawiści, i z niezwykła, jak na osoby o tak skrajnym dorobku lat, siłą i wprawą unieruchamiają wierzgającego naukowca. Cichutko, spokojnie, nie robiąc hałasu wynoszą go z knajpy, w im tylko znanym kierunku oraz w łatwym do przewidzenia, mało szlachetnym, ale na pewno wychowawczym celu. Po każdym bliskim spotkaniu z baśniowymi siepaczami Metzger poowijany w bandaże, boleściwy i zły znowu zajmuje swoje miejsce przy stoliku. Baśniowi spuściwszy łomot naukowcowi szukają nowych ofiar.
Rytuał ten powtarza się niemal codziennie. W ogóle życie w Alibi jest jednym wielkim, monolitycznym, niezmiennym formalnie zdeterminowanym schematem, dzięki przyzwyczajeniu mocno ugruntowanym i uziemionym. Tu każdy oczekuje na swą fazę, czeka na rozświetlenie, czeka na baśniowych , czeka na koniec, śmieje się boleściwie z Adasia i Ewki...

Całkiem niedawno wydarzyło się coś, co mogło zmienić charakter całego szynku. Rzecz wielka i przerażająca. Postaram się przytoczyć w szczegółach co zaszło, póki pamięć o tych wypadkach mam jeszcze na tyle świeżą, by nie pominąć ważniejszych wypowiedzi poszczególnych aktorów przedstawienia. Przyznaje, moje zdolności percepcyjne były wtedy mocno nadwerężone. Spowodowało to bez wątpienia jakieś, mam nadzieje mało znaczące, przekłamania. Informuje jednocześnie, że nie ponoszę odpowiedzialności za treść tej relacji.
Nową osobą w „Alibi” jest korpulentny, niski mężczyzna o krótko ściętych, czarnych włosach i pseudonimie „Albatros”. Od razy, gdy się pojawił wzbudził zdziwienie i powszechną uwagę(!). Przełamał wstyd i wygłosił wzniosły monolog. Wyrwał tym samym wszystkich z ponurej, chemicznej medytacji, toteż musiał być wysłuchany. A mówił dużo i ładnie...
***
Deklarowane dialogi, czyli spór o to, co i tak  było wiadome

- Towarzysze! W obliczu postępującej i zataczającej coraz szersze kręgi postępowej myśli, pragnę zaanonsować, bo prawie pewien jestem, że różowe sztandary są już przygotowane, przyjście nowej rewolucji! Nastąpi początek nowej ery, a my będziemy ojcami i matkami tej innej, lepszej i wygodniejszej dla każdego rzeczywistości. Nasze dzieci i dzieci naszych dzieci z dumą będą wspominały i chwaliły nasze imiona i pełną indolencji postawę – tu prelegent zrobił retoryczną pauzę, rozejrzał się wokoło, splunął i kontynuował z emfazą.
- Ludzkość, niczym Syzyf permanentnie toczy wielki głaz, pełen zagadek, na sam szczyt góry, po to, by poznać odpowiedz na tak zwane metafizyczne, ostateczne pytania typu:  „Kim jestem i jaki jest mój cel?”, „Gdzie jest sens?”, ,,Jaki był początek?”„Czym jest moja dusza?” Itp. Trud ten jest ze wszech miar daremny! Nie warto kłopotać sobie nim głowy. Zatem powiadam wam moi mili! Należy wytrwale propagować i realizować nowy model egzystencji, który zagwarantuje nam spokój i szczęśliwość, ład i porządek. Należy bezwzględnie odrzucić należy istnienie Absolutu (liczy się tylko człowiek), wiarę w życie pozagrobowe (Adaś i Ewka są jedynymi wyjątkami, lecz kto tam by ich słuchał i kto na nich patrzył; każdy z nas ma tu swoją historyjkę i bajkę do zagrania, oni mają taką, więc nie należy się tym głębiej interesować) i takie tam tego typu brednie, które przyczyniły się do rozpowszechnienia idei toksycznych i z daleka trącających kłamstwem, cynizmem, moralną zgryzotą, pederastią, bólem istnienia. Owe cierpnie jak najszybciej należy zdławić najprostszymi przyjemnościami. Rozrywka to nasze ukojenie i równowaga, bo któż nie lubi bawić i śmiać się? To postanowienie wielkie i ambitne! Rzekłbym, na miarę naszych czasów. Utrwalenie takiego układu, pozwala na zachowanie już stabilności, umożliwia dalsze komfortowe trwanie i działanie w status quo. Oczywiście powiecie, że to właśnie się realizuje i będziecie mieli rację, jednak ja chce czegoś więcej, ja chce ideologii!
Telewizor - ołtarz, teleturniej - uśmiech, alkohol - lek! Wystarczy tylko usiąść i tak siedzieć, żeby aż stać! Tak nakazuje nam cywilizacja, jej formalizm!
I dalej...
Otóż ja jestem nowym Stylem, nowym mitycznym bohaterem! Ja, moja jaźń, moje jestestwo stanową swoistą remitologizację „tamtego Syzyfa”! Ja jestem Człowiekiem! Nie ma śmierci ja nigdy nie umrę! Początkowo wielki głaz pomalowałem na różowo, owinąłem go w pluszowy materiał, by był ładniejszy i łatwiej można było go taszczyć na sam szczyt. Niestety. Bez rezultatu. Kamień osunął się ze stukotem na sam dół. I gdy tak schodziłem na dół doznałem oświecenia! Raz jeszcze upiększyłem tę rzecz przeklętą, moje odwieczne piętno i...porzuciłem je w diabły! Poszedłem na piwo!

Po tym pompatycznym, pełnym ekspresji, żaru szczerych intencji przemówieniu „Albatros” po prostu się porzygał. Jego perora wywołała podniecenie, jeszcze długo dało się usłyszeć, jak dotąd niespotykane, symptomy aktywności psychofizycznej w postaci głośnych oklasków i okrzyków aprobaty.
Albatros stał się popularną osobą w knajpianej społeczności, tak, że nawet Adam i Ewa poczuli się jeszcze bardziej samotni. Astralna równowaga tego miejsca zachwiała się w posadach, ponieważ zagościły ferment w skostniałych ramach Knajpy.
„Doskonała przemowa, wielka mądrość wprost epatuje z tych słów!” - Mówili niektórzy w egzaltacji. Nowa teoria stała się dla wielu bardzo atrakcyjna. Ba stała się ideą, w myśl której postanowili konstruować nowy ...lokal.
Z Tłumu wytoczył się odziany w czarny, długi skórzany płaszcz niezwykle poruszony przemówieniem młody mężczyzna. Ukorzył się przed Albatrosem i z wielkim wysiłkiem sklecił kilka zdań:
- Dobry wieczór...ehh! Ależ występ! Nazywam się Sierożnia i pragnę zostać Twoim najbliższym wspólnikiem! Prawą ręką! Taka, takie przemówienie... – rozchichotał się - Historia o nas nie zapomni, bo to my będziemy zapisywać dalsze jej karty! To dobrze powiedziane, prawda? -  wlepiwszy pijany wzrok w Albatrosa wyczekiwał potwierdzenia

Odpowiedziało mu milczenie. Czarnowłosy mężczyzna z lekka nadwagą stał, tak jak stał i tępo rozglądał się po kątach nie zwracając uwagi na poruszenie jakie wywołało jego przygłupawe przemówienie wśród knajpowiczów. Albatros w ogóle zaczął się zachowywać jakby sam siebie zapomniał i swój umysł wyjął całkowicie z kontekstu. Nie reagował na pochwały, poklepywania, gratulacje.

- Dobry wieczór o wielki! – to Aperitif, człowiek upijający się na inteligenta. Objął Albatrosa w bok, przygładził siwego wąsa, poprawił krzywe okulary i palnął – Pogratulować przemówienia, pogratulować. Pozwól, że przyłącze się do Ciebie, ofiaruje swoją służbę i postaram się rozpropagować tę ideologię, rozpętać rewolucję! Zostanę Twoją lewą ręką! Prawda?
Oczywiście w odpowiedzi usłyszał Nic. Zinterpretował to jako zgodę i ciągnął po chwili dalej, w takim samym tonie uniesieniu, niezwykle poważnie.
- To nowa rewolucja, a ty jesteś naszym przywódcą i naszym niebosiężnym mentorem! Przemów do nas, nauczaj nas Nowy Syzyfie! – Aperitif podniósł ręce do góry i nieomal przewrócił się wytrąciwszy się z równowagi.

Knajpiana menażeria  jednostajnym, składającym się tylko z samogłosek rykiem wyraziła swój apetyt na kolejne rewolucyjne słowa Albatrosa. Gdy szaleńcze krzyki stopniowo ucichły wielu skierowało wzrok w stronę korpulentnego bohatera. I znowu nic. Ogłuszająca niemalże cisza stawała się coraz bardziej krępująca. Bohaterem ostatniej akcji okazał się Sierożnia zauważywszy, że przygasa żarząca się idea zareagował natychmiast prowokującą do dyskusji wypowiedzią:

- Nie uważam żeby słowo „niebosiężny” było odpowiednie do określenia wielkości naszego przywódcy. Wróć, jest nie tyle nieodpowiednie, co heretyckie, nieładne. Bo, ponieważ nieba wedle nowej idei pana naszego nie ma! Lepszym słowem z pewnością byłoby „henhensięgne” albo „moczopędne”. Uważaj więc na raz drugi mój drogi, stary absolutny abstynencie, bo może się to źle dla ciebie skończyć. Bo to złe słowa są.

Aperitif od dawana miał już dość smutnego knajpowania w Alibi, był już tym totalnie zmęczony. Nie znaczy to, że nie kochał tego miejsca, ale uważał, że  Warzywniak potrzebował świeżości i zmian, dlatego westchnął z ulgą usłyszawszy słowa Sierożni. „Ferment zaczyna fermentować. Jupi!”.– pomyślał. Po czym przybrał pozę iście napoleońską i odpowiedział z manierą mało skromnego profesora zwyczajnego:

- Nie pouczaj mnie młokosie, a tym bardziej nie obrażaj mojej pijackiej czci! Jesteś bardzo dumny, ale i głupkowaty, gdyż, jak powiadano kiedyś: Widzisz źdźbła trawy w oczach innych, a sam nie dostrzegasz kępki w swoich! Czy jakoś tak. Absolutu tutaj nie ma. Tak samo jak i abstynentów! – ucieszony z udanej riposty jak dzieciak z odpustowego bibelotu Aperitif znowu przygładził siwe wąsiska i kontynuował -  Co w twojej wypowiedzi robi zabronione słowo „Absolutny”? Niedopatrzenie twoje. Ha! Ewentualna kara z pewnością będzie miała jednak złagodzony wymiar, a to ze względu, na przypadkowe, bądź nie (to nie jest takie istotne) użycie dwóch słów zaczynających się na tę samą literę. Co w skrócie z twojego obrazoburczego określenia daje znane, kochane i lekceważone AA. Nie myśl jednak, że ci się upiecze! Już ja się o to postaram! I stanie się spra....
- Stary staruchu – bezczelnie przerwał mu Sierożnia – powiedz mi, niby jak to zrobisz, co? A kto mnie do tego zmusi?
Aperitif zamyślił się i orzekł:
- Masz rację młody głupcze! Do stu dukatów! Proponuje zatem wspólną debatę. Przyjmę na siebie karę za moje przewinienia. Jestem człowiekiem honoru i podejmę się ofiary za moje przewinienia. Pod jednym tylko warunkiem. Jeśli ty uczynisz to samo. Udamy się na naradę i przedyskutujemy charakter zmuszenia nas obu do poniesienia konsekwencji za nasze wywrotowe wypowiedzi. Co ty na to?
Sierożnia widząc, że cała ta zabawa nabiera z każdą chwilą rumieńców przystał ochoczo na propozycje starego
- Zgoda! I podniesiemy problem, jakim słowem zastąpić „absolutne” oraz zajmiemy się niewymyślnymi przyjemnościami.- zadowoleni z kompromisu dwaj rewolucjoniści udali się na tajną naradę.

Obaj panowie, po tej krótkiej wymianie zadań, ukontentowani usiedli przy stoliku, zamówili wermut, ustalili tematy posiedzenia „Kodeks Karny”, oraz „Profetyczne traktowanie przyjemności” i oddali się pilnie pracy. Zamówili kolejny wermut i zaangażowali się jeszcze mocniej w tworzenie. Po upływie kilku chwil ponownie poprosili o wermut i zajęli się już tylko piciem.
Nazajutrz ogłosili regulamin o treści następującej...

1. „Kup niezwłocznie telewizor”
2. „Codziennie 60 razy zmieniaj kanały”
3. „Boga nie ma, ale telewizor jest”
4. „Siedź globalnie”
5. „Pij astralnie”
6. „Myśl lokalnie”
... i zawieszono go nad kominkiem.
Nieposłusznym wykolejeńcom zagrożono karami. Jakimi? Jeszcze nie wiadomo. Jeśli chodzi o pokutę, to temat ten zakończył się z chwila jego postawienia.

Do pełni zadowolenia, szczęścia brakowało jedynie mądrego słowa uznania przywódcy, przewodniego myśliciela, twórcy i agitatora prawomyślnego porządku w jednej osobie - „Albatrosa”. Bez nawet krótkiego, lakonicznego słowa, cała ta zabawa zostałaby pozbawiona pełni smaku. To tak, jakby wypić piwo bez pianki. Niby nic, ale jednak coś. Niestety, niedoczekanie wasze. „Albatros” niczego więcej poza pierwszym przemówieniem nie powiedział i zapewne nigdy nie powie. Wypluwa tylko to „stare” w niezmienionej treści. Odgrywa żałosny monodram, a przy tym pręży się i nadyma. I nic więcej. Klapa. Nuda.
Czyżby wszystko powoli wracało do wcześniejszej normy? Czyżby nadzieja na ziszczenie się ogromnego, bo nieskończonego naddatku woli i istnienia okazała się płonna? Ponure knajpowanie wśród gryzącego dymu i smrodu licznie przybyłej menażerii wyszło już z mody. Mijały dni, tygodnie nasi dwaj bohaterowie trochę zaczęli się niecierpliwić a milczący grobowo establishment wpatrywał się bez przerwy wyczekująco w Albatrosa i w rewolucjonistów.
***
Deklarowane dialogi 2:
Romantyzm ludu

„Towarzysze! W obliczu postępującej i zataczającej (...)”

- Od wody, ognia, wojny i moru strzeż nas wariacie! – nasi rewolucjoniści stanęli na skraju załamania. Co tu dużo mówić, cierpieli, a cierpienie wymaga poezji.

- Już inaczej jak ze smutkiem i goryczą nie potrafię mówić. Co się stało z tym pomnikiem, z tym Człowiekiem, Rozpustnikiem? Nic nie rozumiem. Po co gada wciąż to samo? Mam serdecznie dość tego obmierzłego gada, darmozjada. Najpierw tworzy myśl przejrzystą, diablo ważną, nowo-żytnią, później niszczy tymi słowy, co rozpoczął. Co to, spisek? Ach te rymy! Uciekajcie, dość już żartów. No! spieprzajcie! – Sierożnia zawsze miał skłonność do popadania w depresyjne stany z byle powodu. Zarżnięcie rewolucji przez jego twórcę nie było przecież byle jakim powodem, więc i depresja jego była skrajnie głęboka. Ponadto Rosjanin nasz nie jest na tyle inteligentny, ażeby mógł znaleźć na tą, zdawałoby się beznadziejną sytuację jakiegoś przekonującego wytłumaczenia - Może Amerykanie, coś spiskują? – palnął w końcu.
- Mój drogi rubaszny cwaniaku. Spójrz na to ze strony artyzmu – w swoim stylu nawijał Aperitif -  Nasz „Albatros” toż to ptak, symbol piękny sztuki i poety. Może on tym samym chce zwrócić nam uwagę, raz za razem, na słowa przemówienia. Zastanowić się zatem trzeba nad tą treścią i powtarzać jak modlitwę. W jego imię! W jego chwałę! Sam przyznaj, że to co mówi, nie są to myśli odgrzewane, lecz dojrzałe, a to, że wygląda jak cymbał to nie jego wina, ot przypadek chciał tak, fatum, w tym przyczyna. Co się tyczy Ameryki. ”Ali save the president”. Oni z nami są na pewno. Nic się nie martw. A te rymy krotochwilne są niedobre, w tym masz rację, karygodne.
 
Sierożnia westchnął, przysunął sobie krzesło usiadł na nim i przyjął pomnikową pozę człowieka myślącego. Produktem jego niezmiernie wielkiego wysiłku było pytanie skierowane do wiadomo kogo.
- Formalizm cywilizacji, stojące siedzenie, czy tam siedzenie na stojąco, co to oznacza? To wszystko jakieś chore! Nie kumkam.
(Wszelkie improwizowane wypowiedzi Aperitifa jak i zresztą Sierożni są efektem ich wrodzonych zdolności oratorskich)
- Chociaż jestem lewą ręką J.W. „Albatrosa” wydaje mi się, że lepiej zrozumiałem jego przesłanie. – poza, pretensjonalny ton wszystkie te retoryczne elementy wyznaczają oczywiście styl Aperitifowskiej odpowiedzi - Samo przez się znaczy to również tyle co; intelektualnie jestem mu bliższy, lecz formalnie bardziej odległy. Mniejsza. Do rzeczy. Napisaliśmy reguły życia rewolucyjnego. Niech one, na razie stanowią punkt odniesienia. Były one stworzone w chwili wielkiego uniesieniu, zrywu, zostały wymyślone niejako automatycznie, bez większego zastanowienia i może tak należy je interpretować - bezmyślnie.
- No, no dalej – kibicował zaciekawiony Sierożnia
-  Idąc o krok dalej. Zapładniające wystąpienie „Grubego Agitatora” zaszczepiło w nas nowe wartości. Dzięki niemu nastąpiło u nas przewartościowanie wartości, nie trzeba chyba wspominać, iż były one już wcześniej bez wartości, bo inaczej nie było by nas Tutaj w Alibi. Tym większa jego zasługa. Czyli zrobił coś z niczego. Czyli pomógł nam zrozumieć samych siebie. Czyli umożliwił nam bycie sobą, uwolnił od złego. Stworzył coś uniwersalnego, pokusić się można nawet o stwierdzenie doskonałości tej materii.  – Sierożnia wsłuchując się w słowa swojego przyjaciela jak w przesłanie żydowskiego proroka, ze zdania na zdanie kraśniał i nabierał witalności jak tonący Titanic wody - Kontynuując, cywilizacja zawsze dążyła do niej dążyła. Marzeniem ludzi postępu od dawien dawna, była ta metaforyczna kula - najwyższy stopień świetności. Symboliczną kulą jest właśnie wspominany przez „Prawomyślnego” cywilizacyjny formalizm. To znaczy, nic więcej jak globalne ukontentowanie poprzez paroksyzm obstrukcyjnego nihilizmu i kulturalną abnegację. Tego samego zresztą, tyle że dla siebie, chcieli Prastarzy...wiem, trochę to trudne.
- A to takie buty! Wszystko jasne. Dziękuje. Hosanna! – no i gra muzyka
- Jest tylko jeden problem Sierożnia. – sposępniał Starzec – W jaki sposób rozpowszechnić Nowo- żytnią falę. Bo widzisz, to jest kwestia świadomości i edukacji. Trzeba wymyślić jakiś środek, dzięki któremu  albatrosowi przesłanie trafi do każdego w knajpie. I to ich wyzwoli z dręczącej płonności a także zaleje nieograniczony pojemnik woli. W pewnym sensie to przepicie ich/nas zniewoli... toż to będzie dialektyka!– zadumał się Aperitif
- Mów! Mów! Chce to usłyszeć! – podniecił się do granic Sierożnia  - Co to za jakość?! - krzyczał


***
Nowego nie chcą starzy.

Może w dalekiej przeszłości, kiedy knajpka miała dach ze słomy, a piwo nie miało bąbelków ani piany, i podawane było w drewnianych kufelkach, wypadki potoczyły się podobnie. Nie istnieje tutaj jednak instytucja kronikarza, któryby zapisywał w chronologicznym porządku co zaszło, a ja sam nie jestem taki znowu wszystkowiedzący.
Przyczyna takiego stanu rzeczy jest chyba jedna, mocna i zdaje się trudna do zakwestionowania - zwyczajnie tutaj nie dzieje się zbyt wiele, na tym polega wielka knajpiana stabilność, właśnie dlatego jest ona tak bardzo ceniona. Co za tym idzie, posada kronikarza byłaby bardzo zredukowana, mało atrakcyjna i zdecydowanie niskopłatna. Szkopuł tkwi w tym „zwyczajnie”, bo niestety „tu i teraz” nie licuje z utrwaloną specyfiką tego miejsca, przez czas zapieczętowaną i określoną jasno.
Wszystkim rządzi powszechna grawitacja. Jest ona tak samo bezwzględna jak wszechobecne prawo nieustannego, nieugaszonego pragnienia – astralne chlanie mające cel w tym czego nie da się osiągnąć, czyli właściwie w tym czego nie ma, chlanie wraca samo do siebie. Dlatego, jeśli znajdzie się ktoś, kto odważy się to zmieniać, nieważne, czy robi to z premedytacją lub zupełnie nieświadomie, prędzej czy później czeka go za to kara.

 W „Alibi czas płynie inaczej niż gdziekolwiek indziej. Zdaje się wlec, płynie, ale jego nurt jest jak błoto, a przemijanie jest niemalże namacalne... Podobnie jak i dym. W tej jednak chwili, w chwili totalnego bezdechu, czas zwolnił jeszcze bardziej. I zrodził się strach, naturalna reakcja na przyszłe zło. Oto Siepacze!
Jaś, kuzyn Waligóry, to ucieleśnienie siły fizycznej, porównywalnej jedynie do potencjału socrealistycznych herosów. Monumentalnie ukształtowana, bez użycia tłuszczu, atletyczna sylwetka samca doskonałego. Jego skóra lśni, wśród ogarniającej przecież wszystko szarości, surowym, zdawałoby się własnym blaskiem, wyolbrzymiając już i tak imponującej wielkości zwoje i skupiska komórek mięśniowych, porozmieszczane symetrycznie po materialnym jestestwie mężczyzny.
Małgosia. Śliczna dziewczynka; o buzi zaróżowionej, o włosach lśniących złotem, o  oczach wielkich i czarnych jak węgiel, o uśmiechu jadowitym, potwornym, demonicznym o uśmiechu złym! Szczerząc się pokazuje swoje białe, stożkowate i zapewne ostre jak brzytwa zęby. Od złowrogiego uśmiechu i iskrzących się włosów jej ciemne oczy zapłonęły nienawiścią i gniewem. Małgosia jest oprawcą, wykwalifikowanym tworem doskonalącym się w zadawaniu bólu i śmierci.
Babcia. Jej twarz zakryta jedwabnym kwefem. Kibic przepasana równie szlachetnym, spiętym ma ramieniu, lekkim materiałem. Ubrana modnie, w odzież wyraźnie inspirowaną wschodnim orientem. W ręku trzyma, wyraźnie inspirowany zachodnimi trendami, metalowy kij baseballowy - narzędzie sprawnego i szybkiego nauczania dobrych manier.

- Biedny Metzger. Znowu dostanie lanie. Chyba, że tym razem uda mu się zwiać. Zeszłym razem prawie mu się to udało... który to już raz nachodzą oni naszego biednego naukowca – westchnął smutno Sierożnia tchnięty przypływem empatii.
- To nie jest nasza sprawa – odpowiedział krótko Aperitif- Zastanawiam się tylko, posłuchaj. Uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego. My dwaj i „Ali” jesteśmy strażnikami, którzy będą dbali o równowagę w barze. Mamy władzę nad wszystkimi tutaj ludźmi, przecież to my tu jesteśmy najważniejsi chyba, nie? Jeśli internalizujemy im Świadome Zasady Życia Rewolucjonisty®, to reguły te, będą równocześnie społecznymi przykazaniami. Nikt nie będzie miał prawa, chęci, ani usposobienia by im się sprzeciwić i stąd wyjść. Ktokolwiek się tu pojawi już nigdy nie zapragnie być gdzieś indziej. Będziemy tyranami! Centralnym, kontentującym sumieniem narodów! Witaj ładzie i symetrio – matko głupców. Koniec z cierpiętniczą metafizyką, a ja wiem kto nam w tym pomoże!

- Co się tak kurwa cieszysz?! – delikatnie, na swój książkowy sposób przerwała Babcia.

Aperitif zbladł. Trzej Baśniowi Jeźdźcy Apokalipsy znaleźli się przed nim „na wyciągnięcie ręki”, której nikt nigdy nie odważyłby się w ich kierunku wyciągnąć by ściślej sprawdzić rzekomą odległość.

- Cieszy się jak głupi jakiś – dodał swoje trzy grosze Jaś. Małgosia nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się jedynie.
- Starcze, gdzie jest ten drugi? – rozglądają się na boki spokojnie zapytała Babcia.
Starzec nie odpowiedział. Stracił mowę.
- Torfiasta siwucho gadaj bo ci kości poprzetrącam – Babunia traciła powoli cierpliwość.
Torfiasta siwucha ni w ząb! Nic z siebie nie wydusił.
- To w zęby! – z radością  obwieścił Jaś i już zamierzył się do ciosu...
- Tu jest – falsetem powiedziała Małgosia  - Leży pod stołem, chyba nie żyje.

I rzeczywiście bezwładny Sierożnia leżał pod stołem. Jaś chwycił go za nogi, zawinął nim w powietrzu piruet, podrzucił później wysoko, wysoko. Zrobił to bardzo precyzyjnie, bo nieszczęśnik spadł na podstawione przez Małgosię krzesło i cudownie odzyskał przytomność. Baśniowi ryknęli śmiechem trzęsąc się jak wirująca pralka. Babunia, która najwidoczniej dowodziła tym niewielkim oddziałem, podniosła metalowy kij delikatnie w górę i radości natychmiast ucichły.
- Dość już tego teatru. Do rzeczy – ciągnęła ponury wątek starowinka – Musimy was zabić!
I znowu cała trójka zagrzmiała śmiechem! Potem gest kijem i znowu cisza. Dyscyplina musi być. Ot co!
- Jesteście oskarżeni o niebezpieczne dla stabilności „Warzywniaka” działania; za bardzo kłapiecie jęzorami. Przy tym krzyczycie i rozmawiacie nadto intensywnie.  – załamującym się momentami z nadmiaru radości głosem oświadczyła pani dowódca
- Wypluwacie słowa w patetycznym, energetycznym uniesieniu, rozgęszczacie atmosferę. Zmieniacie z dawana określone niewidzialne, umowne przepisy charakteryzuje model bycia tu i knajpowania. Przyzwyczajeń się nie zmienia! Durnie, cała Alibi mogła przez was pójść w diabły! Tu trzeba cierpieć Tu trzeba być tragikiem a nie komediantem!

- My niczego nie zrobiliśmy, litości – z ledwością przemówił Aperitif
- O właśnie! Ktoś pozwolił ci cokolwiek mówić? Mama nie wpoiła ci niczego? Już ja cię nauczę dobrych manier!
 Babcia zawinęła kijem po stole tłukąc i rozlewając wszystko co na stole można było stłuc i rozlać.
- I nie garb się! – dodała formalnie, by po chwili poddać się refleksji
- Mam wrażenie, że coś ci się nie podoba. Dziwi mnie to, ja tego nie rozumiem w ogóle, tego twojego oporu i strachu... odwiedza cię troskliwa Babcia, miły i przystojny chłopiec Jaś i nierzadko uśmiechnięta, śliczna dziewczynka Małgosia.
Cała trójka miała dziwaczne poczucie humoru. Jeszcze raz wszyscy zaczęli rechotać ze śmiechu, a między jednym „hihem” a drugim łapczywie połykali zadymione, beztlenowe powietrze.
- No, możecie coś powiedzieć kochani – dobrodusznie powiedziała wycierając oczy z łez i próbując taksować dwójkę poczciwych bohaterów.
 Sierożnia po omdleniu był jak śmierć blady, anemiczny i milczący.
Aperitif  wydusił z siebie:
- Mogę coś orzec?
- A co ja takiego przed chwila powiedziałam?! – oburzyła się nie na żarty – Uważaj bo dostaniesz po łapciach. – dodała jeszcze z przekąsem
-  Tak, tak ,tak.... Co zrobicie z Albatrosem?
- Nic, toż to debil. Nie jest już szkodliwy. Spowodował co prawda chwilowe zamieszanie, ale już po wszystkim. Jasne, to tylko debil, a wy jesteście jeszcze większymi skoro zaczęliście mówić tak jak on. Jesteście bardzo niegrzeczni. To koniec rewolty.
- Zgroza, podłość, cierpienie welcome to – zapłakał Aperitif boleściwie

Wtedy to Sierożnia próbował wiać. Gwałtownie wstał z krzesła, odskoczył na bok wielkim susem, naprężył mięśnie do kolejnego wielkiego skoku. Już miał wyrwać się z baśniowego szańca i zniknąć gdzieś tam w odmętach knajpy, gdyby nie Małgosia. Dziewczynka wykazała się niezwykłym refleksem. Ruszyła do akcji niemalże w tym samym momencie co Sierożnia. Rzuciła się na jego nogi i boleśnie zatopiła swe ostre zęby w łydce niedoszłego uciekiniera.
- Ojej!! – wydarł się w niezwykłej tonacji młokos.
-  Brawo siostra! – pogratulował jej brat wyraźnie dumny z jej dzielności
- Małgosiu przestań już gryźć, panu już wystarczy, on zapewne już wszystko zrozumiał – mitygowała Babcia – szybko się uczysz, ale zapomniałaś, że nawet w moralizatorstwie jest miejsce na umiar.
- Przepraszam Babciu – pokornie odpowiedziała dziewczynka.
- Jasiu pójdź po pana. – nakazała pani dowódca
- To terror! – protestował Aperitif
- To cierp za idee – sarkała starowinka zmęczona czczym gadaniem i w szkolny, natychmiastowo – wyprostowujący  sposób potraktowała kijem dłonie Aperitifa
 Starzec najpierw podskoczył z bólu na krześle, wykrzyczał coś dziwnego
- Kochanie! To miało być wszystko dla Ciebie! Miła moja lady Przekąsko, czemuś mnie opuściła!
 Zaraz po tym Aperitif zemdlał.
- Metzger! Nim się zajmijcie. To on zasługuje na potępienie, ale nie my! Nie Ja! – płakał usmarkany po pas Sierożnia widząc tą całą niesprawiedliwość.
-  Koniec dyskusji! – wrzasnęła staruszka – Jasiu, zabierzmy ich stąd wreszcie.
- Ja już nie będę. Ja to tylko tak dla zabawy! Z nudów. Na żarty. Pluje na to wszystko.
 
Młody Rosjanin doczołgał się kominka i próbował zerwać kartkę z zasadami rewolucjonisty, zerwać tym samym z samą rewolucją i uratować życie.
- Stój! – zawołała bardzo głośno wymachując nerwowo kijem.
Sierożnia z braku jakichkolwiek efektywnych rozwiązań zemdlał.
- Ale się wygłupia – zaśmiał się kręcąc głową Jaś i sam zerwał wiszącą nad kominkiem karteczkę z zasadami, wziął pod pachę zesztywniałych Aperitifa i Sierożnie i cała kolorowa piątka znikła z knajpy.
 Tak oto, osobliwi siepacze objawili się nam w nowej roli – policjantów stojących na straży, trzymających pieczę nad porządkiem; by nie zbrakło dymu, miazmatycznego zapachu menażerii oraz nieograniczonej ilości arcyważnego alkoholu. Chwała im za to, śpiewam im „Hosanna na wysokości!” Będę grał i pił, krzyczał i śpiewał dytyramby na ich cześć, we własnym akompaniamencie szkła.  Niech picie i śpiewy, ból i frustracja bezsensownością będą świętą celebrą nad tym czego osiągnąć się nie da i czego zapewne z tego właśnie powodu nie ma. Pij z siebie, gdyż się w sobie nie mieścisz, upuść z siebie soki z niewyczerpalnego źródła przyrody, z której mamy poczęcie, skończone życie, nieskończone marzenia i nieskończoną wolę. Użyj i zużyj się oraz czerp z tego przewrotną radość wynikając z faktu, że nic z tego do końca wyniknąć nie może, bo Marność i Wątłość to Twoje muzy! Porzuć w diabły wszystko daj porwać się urokom knajpowania

Miseralibi II

Figle na narratorze
***
- Za rogiem, na skrzyżowaniu ulic Tamtej i Owamtej mieści się stara jak świat knajpa o nazwie „Alibi”...oj przepraszam. Już o tym chyba wspominałem? To było tak dawno, że każdy mógłby zapomnieć. Nieprawdaż? Tak, ale o czym ja teraz chciałbym powiedzieć? Na czym to skończyłem? Na ekspansji „Baśniowych” na zurbanizowane tereny? Na nowych siniakach Metzgera? Może na ubytku w czwartym zębie żuchwy Małgosi, na w 100% bawełnianych dresach Jasia? Nie, nie i jeszcze raz nie o tym! Tematy te same się streszczają i wyczerpują się natychmiastowo po złożeniu ich w zrozumiałą formułę.
Dość już tych bredni. Proszę dajcie mi chwilę, muszę kupić sobie coś do picia. Przepraszam, mógłby pan pójść do baru i zamówić mi kapkę wermutu? Oj znam ten ból niemożności znalezienia sobie miejsca....Nie, niech pan tego nie robi! To miejsce jest zarezerwowane. Dzisiaj wigilia, tradycja nakazuje zostawienie jednego miejsca dla nieproszonego gościa. Oboje będziemy tego później żałowali!
- Nie rozumiesz młody capie, że to ja? – powiedział ktoś bardzo zdenerwowany
- Nie rozumiem i nie chce zrozumieć. Mam niesłychany problem, „henhensięgną®” zagadkę do rozwiązania, a ty mi bezczelnie uniemożliwiasz jej statyczne rozwiązanie.
- „Henhensięgnie®”? Co to ma znaczyć, zmieniło się coś od mojej tu ostatniej wizyty? Obowiązują żywe płaskie zasady? O radości iskro bogów, jest nadzieja, jest nadzieja!
- Co się cieszysz bałwanie jak abstynent ostatni? Wynocha, wermut czeka! – odpowiedziałem w takim samym stylu w jakim mój interlokutor rozpoczął tę rozmowę

„Nieproszony gość” poszperał chwilę w wewnętrznych kieszeniach swojego niesłychanie oryginalnego, rzucającego się w oczy każdym nietypowym szczegółem, zielonego płaszcza i wyciągnął dwie litrowe butelki wermutu. Nie mam pojęcia czy wnoszenie własnych napojów jest w knajpie dozwolone, ale rozważania na ten temat zakończę w tym punkcie. Niekontrolowane ruchy świadomości, co tu dużo mówić, są niebezpieczne. W ogóle temat jest zamknięty, już w tej chwili uznaje go za niebyły, zanim obłęd logicznych powiązań i lumpiarskich, trzeba dodać - korzystnych, nawyków i ambicji zetrą się wzajemnie i spowodują chaotyczną dialektykę. Prezent przyjąłem z radością.

- Tak, no to zaraz zagadka sama się rozwiąże...
Odkorkowałem butelkę i zbliżyłem ją do ust.
- Ty! Nie poznajesz mnie? To przecież do ciężkiej zagryzki ja, tyle, że się ukrywam.
Z maniakalną nerwowością gestów i słów narzucał się gość nie dając napić się w spokoju.
- Daj mi spokój, ja cierpię! - odparłem

Pociągnąłem w końcu, prosto z butelki potężnego łyka. Napełniłem się, jak dotąd natrętne towarzystwo człowieka ubranego w zielony płaszcz stało się mniej uciążliwe i znośne bo przełożone na drugi plan świadomości... no i drugi łyk.
- Posłuchaj tylko, mam pewien plan. Genialny, ale nie całkiem nowy. Pamiętasz coś?
- Nie wiem, może...- odpowiedziałem automatycznie
- Niech cię cholera weźmie. Ile razy mam powtarzać. To ja, lewa ręka „Albatrosa”.
 Wtedy to oplułem się wermutem.
- Aperitif?! No tak, można się było tego spodziewać. – złościłem się – Pięknie, cholera!
- Cii! Bo ktoś jeszcze usłyszy – uciszał mnie nieproszony i niemile widziany dodać należy gość.

Nie miałem zamiary ściągać na siebie karzącej, niesprawiedliwej ręki Baśniowych. Postanowiłem trochę zmienić moje traktowanie starego znajomego i grzecznie wytłumaczyć mu, że nie mam zamiaru mu w niczym pomagać, a tym bardziej w niczym uczestniczyć.

- Proszę, wyjdź stąd. Sprowadzisz na mnie kłopoty. Nie moja w tym rola by brać czynny udział w jakichkolwiek nowych ideologicznych fermentacjach, ja tylko siedzę i gadam do siebie, jestem tu kronikarzem bez posady i pensji. Nie chcę się w nic angażować, zwłaszcza w rozmowę z tobą, idź do swojego „Albatrosa” i zostaw mnie w spokoju.

- Nie mogę! – odrzekł lakonicznie
- Proszę zlituj się nade mną i nad całym światem, daruj mi, skazujesz  mnie na banicję.
- Nic się nie bój. Nikt mnie nie pozna, nikt nie zwróci na mnie uwagi, najmniejszej, nie widzisz, że się ukrywam? – zaprezentował się z dumą
- No, właśnie widzę.
- No widzisz. W myśl myśli: „Z wszystkiego da się zrobić zasadę i ideologię ku uciesze własnej i wspólników” postanowiłem sprowadzić tu najnowszy model telewizora, z idealnie płaskim, „szaroplazmatycznym”, sześćdziesięciocalowym kineskopem. To jest rzecz, na której wszystko się skoncentruje. Jeszcze jedno, musisz się do mnie inaczej zwracać.
- Niby jak?

Płaszcz Aperitifa wypełnił się świeżym powietrzem o zapachu kwitnącej jabłoni, twarz jego pokraśniała jak dojrzałe jabłko, zmarszczki znikły, siwe włosy nabrały koloru, oczy rozpaliły się, krew pewnie zawrzała, stał się (zakładam – z taką samą dozą prawdopodobieństwa) lekki jak ... jabłko,  szynka stała się na powrót świnią, Adam poszedł na wschód Ewa, na zachód , oddzielnie, ktoś znalazł odpowiedź na wszelkie wariacje pytań zaczynających się na słowo „Dlaczego...?” Cała postać starca zmieniła się i nabrała majestatycznej energii i wigoru młodości... Czyli, stało się wystarczająco dużo dziwnych rzeczy, aby nikt nie miał wątpliwości, że to ważna i emocjonalnie bardzo angażująca scena (a jeśli ktoś nie zrozumiał to ma powody do wstydu), oraz (to warto dodać) żeby przyciągnąć niepożądane spojrzenia kilku osób.
- Mów do mnie „38”, to takie romantyczne...
- 38? Dlaczego akurat 38?
- A bo ja wiem? Czy to ważne? No, eee jest takie tajemnicze i przypomina mi lekki zefirek od jeziora Bielik, z moich rodzinnych stron.
- Skąd pochodzisz?
- Z przemysłowej części... co cię to obchodzi! Przerażasz mnie! Nie powinno to ciebie interesować!
- Zawsze kiedy mnie coś zdziwi, albo kiedy czegoś nie wiem a chciałbym się dowiedzieć, zadaje pytania.
- Gadasz? – zdziwił się
- Nieważne. Powiedz mi jedno. Co mam zrobić żebyś się ode mnie odczepił.
- Jedno!
- Dobrze, ostatnie pytanie. Do czego jestem ci potrzebny?

Spod stołu wyskoczyła druga postać, ubrana podobnie jak Aperitif (łatwo się domyślić, że to Sierożnia). Osobnik nowy wyciągnął drewnianą bałałajkę i uderzył w struny, a staruch z początkami demencji zaśpiewał! Oboje, w egzaltacji, idealnie fałszowali. Robili to w taki sposób, że nie dało się tego nawet usłyszeć, ale i tolerować przez dłuższą chwilę. Wychodzi na to, że nie wiadomo jak to robili, ale wierzcie mi tak było.

Toż to ten niebezpieczny stan hemoroidalny
Przeszkadza jak bóle brzemiennej panny
W  knajpie lube Nic, a w głowie niepogoda
Zmykaj stąd prędzej, i usiądź tam na węźle!

W stawach trzeszczy jak w nogach stawonoga
Tam  loża jest vipowska diablo zadymiona
Nie dla Tego czy Owego gościa z lekka pijanego
Lecz dla Ciebie kolego, równie zawianego

 Pozwoliłem sobie na nie komentowanie popisowego numeru, ukrywających się przed baśniowymi, niewydarzonych rewolucjonistów. Nie wyjaśniono mi jednak dlaczego i po co ten cały cyrk. Zapytałem więc jeszcze raz:
- Do czego jestem wam potrzebny? Jeśli chodzi znowu o jakieś głupie pomysły z telewizorami i nowo-żytnią falą, to nie macie co na mnie liczyć.
- Szczerze, to właśnie o to chodzi. – odparł smutno Aperitif

Cmoknąłem tylko ustami na znak tego, że nie mamy już o czym dalej ze sobą rozmawiać. Pociągnąłem z butelki raz jaszcze.
- To by było na tyle panowie. – odparłem
- Czy to już „38”? – zapytał ten drugi
- I o co ci chodzi Sierożnia? Poczekaj jeszcze, najlepiej przysiądź się i napij się z nami. Weź proszę i łyknij zdrowo sobie. Warzyła sroczka, a co uwarzyła zaraz wypiła, cha! Stop! Nie wolno się śmiać! Nie wolno rozmawiać. Nic tylko jest dozwolone! (tak, to jest bełkot)
- Szefie, skąd on wie, że to ja? – odparł jak zwykle niezorientowany
- Zamknij się. Coś ty wymyślił z tą grą na tym czymś? I siadaj, nie stój. Ludzie patrzą. Wszystko zepsujesz.
- To bałałajka! Nie jakieś tam coś! –  krzyknął strzelając focha Sierożnia
Ten wermut wydał mi się od początku bardzo dziwny. Strasznie szybko uderzał do głowy. Oj, nie lichy on!

 


***
Zatruty wermut
- Wy jesteście śmieszni! Nigdy tego nie zauważałem. Wasz duet to piękna para: niewiadomo który mądrzejszy. Jakby tego było mało to jeszcze uparci! Jak Osły! A ja, jak wołowinka!
- Dziękujemy! - odpowiedzieli
- Nie wolno dowcipkować! O knajpo, zgrzeszyłem! Zdradzam majestatyczne twe milczenie mięsnymi dowcipami! Szydzę z twego piękna gadaniem pełnym protein! Wzywam pustostan! Błogo mi, sławię nicość, z której wyrosłem i w której się taplam i taplać się chce!
Przepraszam! Niech zatrzęsą się twe liche, wieczne ściany wraz z moim krzykiem, szopko trwania naszego, chwało dymu! – co tu dużo mówić, znowu się upiłem
- To jest to Sierożnia! – podskoczył z radości Aperitif
- Co „to jest to”? To jakiś kalambur? Zagadka? Kolejna zagadka, uwielbiam je. Więc to zespół, tak?
- Nie. On jest już gotowy.
***
Zatruty wermut 2
Podróż w wermutowe odmęty nieświadomości , tak ładnie zapowiadająca się, nie okazała się  najweselsza. Po kilku łykach byłem, albo tylko poczułem się strasznie pijany. Coś się znów nie zgadza. Śmierdzi niezwykłym fermentem metafizycznym.
Prawda tak śmierdzi. Cuchnie ogniem i świeżym drewnem. Zapachy te, to tropy prowadzące niezmiennie, nigdzie indziej, jak do kominka – jedynego legalnego źródła przewracania świata do góry nogami...

- O chwała przypadkowi, gdyż nie dojrzę już  i nie  poczuję dotyku świetlistej poświaty prostodusznego, kluczowego ognia! Wermut rzucił mi się na oczy i zmysł dotyku w sposób cudowny. Nigdy nie wątpiłem w magiczną moc tego trunku, mało tego, podejrzewałem skrycie, że posiada własną wolę i myśli. Wie co jest dla mnie najlepsze i najważniejsze. – bredziłem jak opętaniec.
- „Albatrosie” do ciebie wysyłamy wiadomość poprzez szelmowskie beknięcia alfabetem morsa. Przemów, niech usłyszę twoje wołanie o płaski stan! Niech miesza się prawda z wierutną bzdurą, włącz posępnym gadaniem wirówkę metafizycznych kategorii. Nic tak nie niszczy dobra i zła jak wyraz twej obskurnej gęby i słowa kłamliwe. Brudzący proszek twego świadectwa wypierze wszystkie szynkowe -  szykowne serwetki przybyłych, na kolor kablowej szarzyzny. Dopomóż w biedzie przyjaciół swych i kompanów cichego kaca. Ześlij pokarm dla naskórka zrębu istoty człowieczej – najwyższej możliwej  formy rozwoju wszelkiego „Tego i Owego”. Alibi się zmienia!
- Pójdź otworzyć drzwi, poczta powinna była już dostarczyć sielski model „божécтвeнный”. Idź, nie zwlekaj bohaterze, niech prowadzi cię wszechmocny wermut! – krzyczał Aperitif - Ty i on to jedno i to samo istnienie. Pełne zespolenie. Dzięki tobie nastąpi totalna Niebiesko - Ziemska Unifikacja Zastępcza, jedność totalna! Allellaba! Idź, nie lękaj się! Kronikarzu wyjdź z knajpy i zrób to co ci nakaże  kurier.
-  Niech to licho! – krzyknąłem i zataczając się udałem się w kierunku wyjścia

***
Nowe

Obok, zaraz przy drzwiach leżało wielkie pudło. Po kilku sekundach podszedł do mnie mężczyzna o niemiłej powierzchowności metroseksualnego, wacikowego czyścipora. Poprosił mnie o podpis. Jak nakazał, tak uczyniłem. Wepchnąłem później pakunek do knajpy i rozerwałem pudło. Wtem...
- Padnij, kurwa! – krzyknął ktoś, chyba Metzger.
 Obejrzałem się, zobaczyłem rewolucjonistów jak przewracają stół na bok i pospiesznie chowają się za nim.
Wybuchła „moczopędna”  bezlitosna decybelowa bomba trzasków i świstów. Powietrze wypełniło się wyładowaniami elektrycznymi. Siła podmuchu rzuciła mnie na pobliskie stoły. Dźwięki jak małe szklane okruszki wbiły mi się w chrzęstnego ślimaka zwiastując zdradzieckie, jasne pełne nadejście owocu różowej ideologii.

„Nowo – żytnia®”, radosna fala skondensowała się w hipnotycznie pięknym (tak pięknym, że raz na niego spojrzawszy niemożliwością jest oderwanie na dłużej odeń wzroku) ekranie, którego ponieśli aniołowie na światłowodowych bluszczach w pompatycznej peregrynacji dookoła sali. Tak oto „божécтвeнный” uroczyście został umieszczony nad kominkiem. Wszechwiedzący i wszechwidzący!
Jakby tego zgiełku było mało, drewno w kominku zajęło się ogniem w tym samym momencie, co rozpaliła się plazma cudu nowoczesnej technologii. Pastelowa radość bloku reklamowego spłynęła na wszystkich wraz ze smutną i dumną zadumą paleniska, tworząc niebezpieczną mieszankę kontrastujących ze sobą figur. Powstał ferment, poruszenie, ale nie takie, jakie występuje zwyczajowo podczas rozświetleń, tylko coś większego - niszczące Tsunami schizofrenicznej ambiwalencji,  zalewające umysł gradem niespójnych bodźców, stan nie do wytrzymania - nowy wymiar umysłu.
„Ten” stanął otępiały wybałuszając oczy,  „Owen” ogryzł w zwierzęcym amoku kawałek stołu, łamiąc przy tym trzonowe zęby. Każdy reagował swoiście, na moment przekształcając się w godnego pożałowania wariata, nieprzewidywalnego i podnieconego do granic. Dalej nastąpiła rzecz łatwa do przewidzenia - nagromadzenie „dziwności” przekroczyło punkt krytyczny i musiało dać upust w kojącej eskalacji agresji. W ruch poszły krzesła i stoły, wszystko co mogło posłużyć za broń i leżało w zasięgu ręki nabrało pędu. W knajpie zawrzało aktywnością. Prawa fizyki w „Alibi” stały się niezbędne. W pobliżu pojawili się również Baśniowi. Pojawili się  nietypowo, bo normalnie. Bez jakiegokolwiek załamania czasu, bez wzbudzania egzystencjalnych lęków, ot tak. Przyłączyli się do obrzędu bijatyki z wyraźną ochotą, dziecinnym wzruszeniem, krańcowo ukontentowani, uśmiechnięci. Jaś śpiewał trzy wersy pieśni bitewnej, której nauczył się w przedszkolu:

„Mówią płonie stodoła płonie aż strach,
Trzeszczy wszystko dokoła ściany i dach
Gorąco, że hej!”

Jej treść oddawała idealnie to, co się właśnie stawało. Małgosia gryzła w opętaniu wszystko co się ruszało do momentu kiedy ruszać się przestawało. Babcia wymachiwała kijem według tych samych kryteriów opłacalności porcjowania wysiłku co poprzedniczka. Adam wraz z Ewą próbowali mitygować, ale wiadomo z rozszalałym tłumem jest to prawie niemożliwe. Ostatecznie dali za wygraną lądując pod stołem brocząc krwią, rażeni precyzyjnym sierpowym Jasia. Metzger  schował się pod stołem i dla pewności jeszcze udawał martwego strzelając tylko raz po raz okiem, by w razie demaskacji lub innych czynników losowych zmienić pasywną strategię obrony na jakąś inną. Z natury swej jest tchórzem.
Wrzawa nabierała rozpędu i rozmachu. Każda bijatyka ma w sobie coś z dialektyki, ta posiadała także pewnego rodzaju, uparty i natarczywy eksperyment stanowiący jej cel. Ciekawość sprawdzenia jak wyglądać będzie człowiek jeśli zmieni się jego pozycję działając siłą skoncentrowaną w określonym punkcie, lub sprawdzenie czy ten stół nie powinien leżeć inaczej i w innym miejscu, okazały się silniejsza nawet niż estetyczne przywiązanie piwa d

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur