Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Tomasz Zaręba

pijacka protekscjonalnośc istnienia

-Pijacka Protekcjonalność Istnienia -
 - Hagiografia Edzia -

 

 

 

 

 


 Idzie pijak. Jakież to piękne. Rozpoznaje w nim mojego znajomego z czasów, gdy chodziłem jeszcze do podstawówki. Powiecie: zwyczajna rzecz, że sobie idzie krokiem nierównym i ślamazarnym. Otóż nie. On jest jak ta baletnica, co pomyliła kroki podczas arcyważnej premiery. Jego pomruki wyrażają więcej niż egzaltowane pseudo-śpiewne deklamacje ludzi z ulicy. To jest jego modlitwa lubieżna. Jego pasyjne wołanie o równy stan błogości i szczęścia oraz wyskokowe pragnie złagodzenia poczucia, że rozmawia tylko ze sobą samym. Nieforemności ruchów, gestów i słów – cały nieco taneczny układ nietrzeźwego składają się cudownie na prymitywny taniec rytualny, obrządek religijny, szamański kontakt z kosmicznym bytem. Samotnie.

O tak! On płynie po asfalcie jak płetwal błękitny przemierza bezkresy wód oceanicznych – majestatycznie i władczo – bezsprzecznie i jednoznacznie. Opój zatapia się w swoim jestestwie zdominowanym przez wodny związek z domieszką, niewielką - alkoholową. No, bo po co pije? Może sam nie jest tego świadom, ale podskórnie na pewno wie, że to, co nosi w sobie tymczasowo, jest elementarnym pierwiastkiem jakiejś niezidentyfikowanej boskości, szczerym poczuciem i symboliczną sylabą z nią jedności; sakralną rzeczywistością zaklętą w okowach doczesności; ulotną cząstką esencjonalnego szczęścia, która zniknie do dnia następnego.

„O młodości dodaj mi skrzydeł i niech nad martwym wzlecę światem!” To Edzia jest powszednie wołanie.
Edzio dali mu rodzice na chrzcie zakrapianym, w nadziei, że z małego brzdąca wyrośnie lekarz a nie pijaczyna plugawa i bezideowa. O ironio, tyś jedyną na świecie jest pociechą! Pięknym wykładnikiem wieczności. W pijanym przesyconym radością i smutkiem tańcem; pełnią egzystencji.

Chodzi pijaczyna od jednego domu do drugiego w poszukiwaniu wsparcia. Był też u mnie, przestraszył mi dzieci i przepłoszył psa... spławiłem go pięciozłotówką. Doszedł na parafię, język jednak przykleił mu się do podniebienia i w takiej pozycji zasechł uniemożliwiając wypowiedzenie jakiegokolwiek zrozumiałego wyrazu. Niestrudzony Edzio wyruszył dalej, szlakiem męczennika, niemiłosiernie przedłużając sobie drogę, a kroki stawiał z wielkim trudem i precyzją młota pneumatycznego. Imponująca jest jego kondycja.
Ludzie słabego charakteru nasyćcie się widokiem śmiesznego Edzia, który jest Życie, który jest Śmierć.

Pijaczyna wzniósł ręce ku górze, upadł na kolana i bełkotliwym zalał się słowem - otulił się później w swoje łachmany, jak pod pierzynę się w nie schował, zamknął się dla świata i szczerze zapłakał, pod ścianą sklepu spożywczego. A zaciekawieni ludzie, z dużymi nosami nasłuchiwali, starali się coś zrozumieć i mówili: „Cóż ten człowiek chce?”, „Dlaczego płacze, może powie, to i my się wtedy zastanowimy, czy pomóc.”

Nikt mu nie poda ręki, gdyż ten człowiek – nędzarz, śmierdzi zeszłym tygodniem, jest brzydki i zwyczajnie, wcale nie chce nowych butów i spodni. Miłość własna i nienawiść do otoczenia to cechy, które pozwalają mu wytrwać w świadomości czegoś tam. To „Coś” podobne jest do widma, ale istnieje z pewnością, Edzio to najlepszy dowód istnienia tego  „Czegoś”.
Pijak ten jest człowiekiem, bądź, co bądź rozumnym. Tacy ludzie nie robią rzeczy argumentując słuszność swoich poczynań słowami dziecka: „Bo tak”. Wszystko musi mieć swoje uzasadnienie, ba ma je! Tylko trzeba je znaleźć. W tym przypadku jest to– nieruchomy i nieporuszony „Samowar”, bo Edzio często na zaczepki, pytania, niekoniecznie skierowane do niego, odpowiada tym, okraszonym serią przekleństw słowem.
To naczynie metalowe stanowi zagadkę, w nim zapewne koncentrują się jego wszystkie wątki mentalne. Samowar ów jest pewnym kluczem, który pasuje do zamka w głowie Edzia. Więc czym, to może takiego być? Tak konkretnie i precyzyjnie do jasnej ciasnej?! Symbolem zbliżenia się do doskonałości kuli, dotknięciem bryły idealnej? Może przez destrukcje swej osobowości plugawej, obcuje on z czymś, co nazwą ująć jest ciężko, i tylko przypadkiem w głowie znalazła się jak najbardziej (bo jakże inaczej mogłoby być) nieadekwatna nazwa tego czegoś? Może przedmiotem, którego nasz bohater darzy wielkim sentymentem, gdyż przypomina mu coś nieskomplikowanego i czystego z dziecięcych lat? Może tylko tworem zatrutego umysłu godnego pożałowanie prostaczka - pijaczka? Nic nie znaczącą myślą – beknięciem? Żaden to konkret!
Oczywiście, może to być tyko słowo nic nie znaczące. Jeśli jednak tak stwierdzę, to jednoznacznie przyznam, że alkoholik nasz to postać odarta ze znaczeń jakichkolwiek, oprócz tego jednego, słownikowego - mało interesującego, krzywdzącego wrażliwość szczęśliwego posiadacza tego „przydomka”. Z tego właśnie względu, tak być nie może i to jest konkret zadowalający choćby dlatego, że budzi wątpliwości. Jeśli nie dowiodłem, że to mrzonka jedynie, to nie mam prawa wydawać sądów kategorycznych. Trzeba ruszyć wyobraźnię.
Jeśli pijak znaczy mało, to człowiek trzeźwy znaczy równie tyle. Alkoholicy mają swoje samowary, a trzeźwi swoje samochody. Świat jednych  i drugich w gruncie rzeczy jest podobnie ukształtowany i podobnie osadzony. Jedni szukają pięknych kochanków i miłości w drugim człowieku, szukają wysepki, na której mogliby czuć się sobą. Edzio, jako wybitny przedstawiciel „tych drugich”, również stara się znaleźć rzecz podobną, wyjętą z tego samego zbioru idealnego, mianowicie – fazy śmiertelnej, jakiej nie miał nikt wcześniej. Na niej opiera sens życia. Jest kwestią jedynie osobistą i spekulatywną czy jest to „dom” osadzony na skale czy na piachu. Ważne, że to pogląd, w którym koncentrują się wszystkie wątki trwania.
Edek w swoich rozmyślaniach nader często konstruuje i miesza napoje, dzięki którym mógłby wzlecieć, zaangażować duszę, ciało, i już nie wylądować w miejscach „namacalnych”. Kombinuje, kalkuluje i uskutecznia. Niestety, bez zadowalających rezultatów. Budzi się, ale tylko z tętniącą niczym mięsień sercowy głową. Bólem, jakiego chyba nie miał nikt; małe to jednak pocieszenie. Jakiż on w tym podobny jest do całej reszty nieszęśników goniących za swoimi urojeniami.

Kiedyś Edek blisko był alkoholowej nadinterpretacji, czuł szczęśliwość i chłodny wydobywający się spod szpar w jej wrotach powiew. Omal wtedy nie umarł.
Zbieżność nieodległej, niemalże namacalnej, wyśnionej fazy i bliskości śmierci wydała się nieprzypadkowa. Wielu umierało już z przepicia – śmierć w okolicznościach rozpasania jest najwyższą formą zabawy, hedonistyczną wyrzutnią w bezbolesną denaturację oraz nadzwyczaj skutecznym sposobem uniknięcia niepożądanych skutków alkoholowego nadużycia. Każda impreza, niezależnie czy mała, czy duża ma w swojej istocie pierwiastek śmierci. Pijak nasz doszedłszy zapewne do takowych wniosków, postanowił pożegnać się hucznie i uroczyście z tym światem... w środę następnego tygodnia.
W tym celu zaprosił swoich kompanów najbliższych: Bosmana Kuternogę, okupanta przyportowych knajp, „Placka” - majtka „Kuternogi”, Szarapowa - kapitana okrętu handlowego „Delirium”.
Edzio przyjął swoich gości jak przystało na człowieka jego pokroju - trzęsąc się jak galaretka i walcząc z powszechną grawitacją.
Wypluł z siebie kurtuazyjne przywitalne „Ughh” i zamaszystym ruchem ręki nakazał, aby przyjaciele rozgościli się. Posiadająca ogromny pęd ręka zaklinowała się jednak na lepkiej szyi, zawijając się na niej jak szal. Od cienkusza, i dalej, od prostodusznej serdeczności Edzia, rozmachu jego gestów, rozpoczęło się to, co niektórzy nazywają rytualnym tańcem, a co w rzeczywistości jest odruchową próbą złapania równowagi – w rzeczywistości, trzeba dodać, człowieka trzeźwego. Dla pijaka to stała figura, wyznacznik dobrej fazy i idealnego zasadzenia się alkoholu oraz jednocześnie sprawa honorowa! A gdy Edzio wprawił się w ten rozedrgany beat i z impetem upadł na chwilowo niczym nie zastawiony stół, radość przybyłych osiągnęła chrapliwie stan najwyższy. Oj, śmieszny ten Edzio!
Każdy z gości przyniósł ze sobą coś do picia. Rozpoczęło się diaboliczne przedstawienie. „Kuternoga” poił poprzez sondę poił czereśniowym samogonem naszego alkoholika, aż ten spęczniał, wydął się i poczerwieniał.
„Placek” szybko słabł. Płynnie przechodził, po pierwsze ze stanu obłędnego chichotu oraz umysłowego otępienia, poprzez krótką bełkoczącą fazę przejściową, aż do ogólnego zgalaretowacenia. Próbował wstać, coś powiedzieć, lecz sił starczyło mu jedynie na głębokie beknięcie. Osunął się na ziemię. Padł, a podłoga z gościnnością użyczyła mu wspaniałomyślnie miękkiej i ciepłej przestrzeni. Heroicznie targnął się jeszcze na ostatni, rzecz jasna niemożliwy do wykonania w tych okolicznościach odruch, jakim jest podniesienie powiek. Zgromadził w oczodołach resztki energii, skupił się jak szachista, zacisnął pięści, podniósł głowę do góry i... zasnął, a łeb jego delikatnie, powolutku opadał, aż zaklinował się ze szczękiem pomiędzy kolanami. „Placek” stracił świadomość.
Szarapow i „Kuternoga” siedzieli przy oszklonym stole. Skromnie, piwo popijali tanim winem dyskutując żarliwie o żarówkach. Po chwili doczłapał się do nich Edzio. Wybełkotał coś o Samowarze, porwał półpełną butelkę „sklepowego”. Wlał do siebie cała jej zawartość i uśmiechnięty jak najedzony przedszkolak poturlał się w znajomym, tanecznym stylu pod ścianę...
___________________________________________________________________________
- Witaj nieszczęśniku – powiedziały wolno i słodko dwa tłuściutkie aniołki, które nagle pojawiły się w odległości trzech splunięć (około 5 metrów) – Powiedz, co cię gnębi? Powiedz, czego chcesz, a to natychmiast się spełni.
- Aaa ghh! – krzyknął chleja, wymachując z przerażeniem rękami
- Przyjacielu, nie potrafisz mówić. Może trochę zimnej wody odświeży dusze i ciało Twoje? My Ci pomożemy, zgasimy ogień, który nosisz w sobie – powiedziały z  formalną intonacją
- Eeee! – rzęził Edzio przyjąwszy defensywną pozycję przewróconego na plecy chrząszcza
- Że co?! Och! Tak nie będziemy rozmawiać! – wykrzyczały gniewnie
-  Eeee?

Spowodowane dużą ilością alkoholu spowolnienie czasu i błogostan natychmiast minęły. Wróciła sprawność psychofizyczna, wróciło także pragnienie, nostalgia za wyśnioną wyskokową nirwaną; pojawiła się nie pytając natychmiastowo. Pozostały tylko głupkowato śmiejące się, filuterne „aniołasy”, przewyższające w złośliwości swojej nawet stada białych myszek.... no tak. Myszy to tylko zwierzęta, one po prostu przychodzą, biegają, łaskoczą. Nie są wredne szczerze, nie pragną dla ciebie niczego, niczego od nikogo nie chcą, nie czepiają się, nie prawią morałów, niczego nie sugerują, ale te uskrzydlone bestyjki, co prawda także pojawiły się nieproszone, lecz świadomie, z premedytacją psocą i próbują naprawiać twoje życie poprzez destrukcję. Narzucając swoje wizje i czarują z wyrafinowaną perfidią..

-  Kurwa! Skrzydlaki zafajdane! O psia juha! Umrę, i to tak bez sensu – zgrzytał zębami przestraszony i zły Edzio
Szeroko otwarte, piękne, niebieskie oczęta i rozwarte jamy ustne wyraziły dobitnie zaskoczenie dwóch małych skrzydlatych potworków, nieprzywykłych do wymierzonym w ich kierunku, jakichkolwiek bluzgów.
- Jak to? My dobrze chciałyśmy...
- Wszystko, ach, to koniec świata! Chce, aby było jak wtedy. Zmiłujcie się. – cedził głoskę za głoską zapalczywy Edek
- Hm, to niestety niemożliwe – odparły ze smutkiem, jakby z wyrzutami sumienia

To katastrofa. Każdy zmarnowany łyk cienkusza dla pijaka jest nieodżałowaną stratą, a natychmiastowe wytrzeźwienie, natychmiastowy powrót do stanu początkowego, jest rzeczą tyleż rzadko spotykaną, co niewyobrażalną dla przeciętnego alkoholika. Edzio uświadomił sobie, że był jak milioner, miał wszystko co potrzeba do życia z dnia na dzień, aż do bliskiego końca swojego świata.  Porządek został zachwiany. Brakowało najważniejszego z punktów jego ambitnego planu. Poczuł się teraz jak parszywy „bankrutnik”. Zamigotały w jego sumieniu iskry empatii. Zrozumiał tych wszystkich biznesmenów samobójców, co to straciwszy cały majątek targają się na własne życie uznając je za bezwartościowe jak akcje, na zakup których przeznaczyli wszystkie pieniądze. Opój czuł się podobnie. Z małą tyko różnicą. Okradziony przez niebiańskich, poniżony tym samym przed kolegami, postanowił nie czekać i pokazać, że być mężczyzną to znaczy być Edziem. Dostąpił wielkiej witalności „Tak nie może być, śmierć w takim stanie jest wstydem niezmierzonym” – pomyślał. Wyprostował się, wypiął dumnie pierś. Wzruszył się tym – swoją heroiczną myślą i dziarską, harcerską postawą. Zaczerwienił się jeszcze bardziej. Uwydatniły się przy tej okazji jego popękane, niebieskie, naczynia krwionośne, które zakreślają mu zabiedzoną twarz jak linie komunikacyjne mapę drogową. Naprężył się, nadął i wrzasnął:

- Uciekajcie, sio! Przebrzydła delirko!– darł się, usmarkany po pas, trzeźwy pijak – Zaraz znajdę coś, aby wam przypieprzyć – groził - I to mocno! – dodał jeszcze
- Uspokój się. Dajemy ci szansę jakiej niewielu ma zaszczyt otrzymać. – mitygowały aniołki
W pobliżu nie było żadnych tępych narzędzi, niczego, czym można by się wysłużyć w zrobieniu tremens - aniołasom krzywdy. Edzio wpadał w furię. Błądził wzrokiem po melinie. Szukał rozpaczliwie pomocy. Kumpli nie było.
-  „Pewnie stchórzyli i dali dyla” – domyślał się
- Uspokój się, prosimy jeszcze raz. Opowiedz, jak się czujesz? -
- „Zginę, zginę śmiercią dziwną!” – zabrzmiało mu, gdzieś w głębi zniszczonego umysłu.
 Edzio bał się tych dwóch istot jak ognia piekielnego, ale nic to. Teraz mógłby i góry przenosić, dziesiątkować wrogie oddziały. Miał motywy.
Często zdarzało mu się być osaczanym przez większe grupki zapyziałych wyrostków, którzy to, bez jasno zadeklarowanych powodów spuszczali mu łomot. Wiedział, co się w takich sytuacjach robi. Najważniejsze, to nie dać po sobie poznać, że się boi. Teraźniejsza sytuacja była bardzo podobna do tamtych zajść, lecz co je odróżniało, to jest sprawa nadto oczywista – realna fantastyka zajścia. Zdecydowanie mu to nie pomagało, a to, że nie znalazł żadnej broni i kumpli, dodatkowo wyprowadzało go z równowagi.
Powoli, ostrożnie, rozkraczony jak zgnieciony pająk, przesuwał się w kąt wpatrzony bacznie w nieproszonych gości. Zakreślał w powietrzu dziwne, zapewne święte dla niego znaki. Mógł to być znak krzyża, mogło to być cokolwiek.
- W imię Ojca i Syna i Ducha Dantego! – odprawiał z zawziętością, za pomocą tej krótkiej regułki, która zaświtała mu w świadomości, egzorcyzm z nadzieją, że to mu pomoże wygnać potworną imaginację ze swojego mózgu. Na nic to się zdało (zapewne na tym kończyła się jego walka heroiczna.)
Przypomniał sobie nagle o czymś bardzo ważnym
- „O dziwnym kolesiu zwanym Bogiem. Bóg ten, jest tak dobry, jak zły jest świat. Albo i jeszcze lepszy! W każdym bądź razie jest osobnikiem, który nadaje się idealnie do takich krytycznych sytuacji jak ta. Jak kocha to pomoże. Tylko jak poprosić o pomoc?” -  Edzio trzeźwy, lecz myśli jego zawsze pijane, przemykały bezładnie, to w prawo ,to w lewo, to w górę, to w dół. Próbował wykoncypować jakiś błagalny akt, jakąś obietnicę, w zamian za pomoc w odgonieniu potworów. Nic nie przychodziło mu do głowy. Marny wysiłek  Kompletna pustka i same intelektualne rykoszety. Wiedział jedno, nie ma nic za darmo...
- „Z picia nie zrezygnuje! Oddam dług „Kuternodze” , będę pościł i umartwiał się. Kupię małemu lizaka, ale z picia na boga nie zrezygnuje!” – wyliczał po cichu Edek.
A aniołki coraz bliżej...
- Pomocy, boże pomocy! – padł  się na ziemię potknąwszy się zapewne o jakieś graty. Zwinął się w kulkę i fiksacyjnie zawył niemiłosiernym falsetem, gdy „skrzydlaki” zbliżyły się na odległość około jednego metra. Przepłoszył je tym na moment. Aniołki krzyknęły i gwałtownie rozpierzchły się, zakreślając kilka serpentyn i rozsypując, na powietrznej swej drodze iskrzący się, złoty pył. Skończył się jego buncik...
- Nie bój się. Nic złego ci się nie stanie – odparły zaraz jak tylko złapały równowagę i ustawiły się w równym, wyćwiczonym szeregu, uśmiechnięte z takim samych, jak zawsze wyrachowaniem
–  Czy cokolwiek cię boli? Czy masz poczucie pustki i bezsensu?
- Nic nie rozumiem, o co wam chodzi! Nie chcę z wami rozmawiać, nie chce was widzieć! Uuuu, Błagam!– niebosiężnym, uparcie jednostajnym, pełnym goryczy i pustki z  poczucia bezsensu okrzykiem Edzio wyrażał swoją dalszą bezsilność. A łzy rozlewały mu się po policzkach. Nie tak chciał umrzeć– Ojejuś! – mamrotał i zaciągał nosem.
- Nic złego ci się nie stanie, przeciwnie. Jeśli wykażesz się odrobiną dobrej woli, to  będziesz żył szczęśliwie – powiedziały to tak słodkim głosem, że aż było to podejrzane.
- Nie wierzę wam! Nie wierzę jak, jak psom! – łamiącym się od szlochu głosem wypluł nasz mężczyzna – Uciekajcie, nie chce was już widzieć, proszę was! – krzyczał do ściany.
Aniołki chciały się jeszcze bardziej zbliżyć i dotknąć pijaczynę. Wyciągnęły śnieżnobiałe, delikatne, opatulone miękkim tłuszczykiem rączynie. Jednak Edek zachowywał się jak zaszczute zwierzę. Zawył tylko jak umierający jeleń, zamachnął się na nie swoimi grubymi łapami i zwiał w podobny, pokraczny, owadziokaleki sposób do następnego kąta.
Kąt wydawał mu się, w tych okolicznościach, najmniej niebezpiecznym miejscem. Świadomość, że w czasie zagrożenia można dokądś uciec, oddalić się, choćby na centymetr od niebezpieczeństwa, była dla niego komfortowa. Co prawda, było to cholernie małe udogodnienie, no ale zawsze.
- Już nigdy nie będziesz pił!
Edek wzdrygnął się.
- Z alkoholem to już koniec!
Edzio domyślał się, że to już koniec jego życia.
- Nigdy więcej tych świńskich upokorzeń
Edzio wiedział, że to już na pewno koniec. Cóż nie tak planował...
- My pokażemy ci piękny świat.
Edzio, jak to miał w zwyczaju, zaczął się tępo zastanawiać. Czegoś tu nie rozumiał. Znaczy co? Pozwolą mu dalej się bawić?
- Radość, tego potrzebujesz! Dzisiaj żyjesz w rozpaczliwym braku, pomożemy. – spokojnie powiedziały.
Edzio tak naprawdę nie miał w sobie jasno sprecyzowanej idei szczęśliwości. Podobnie jak nie miał wiele do powiedzenia o doskonałości i dobru. No może tyle, że to zapewne jakiś nowy rodzaj chipsów reklamę, których widział niedawno w swoim odbiorniku „UNITRA”. A co do braku odpowiedział skromnie:
- Tak, brak mi.
Latające dzieciaki uśmiechnęły się dobrotliwie – Przypomnij sobie prostotę lat dziecięcych, przypomnij sobie pełnię świata z tej słodkiej (tu się uśmiechnęły żartobliwie) żabiej perspektywy, zapomnij o tym, co przykre. To, co złe tak naprawdę jest niczym, to pustka i brak.
- Tak, brak to zdecydowane nie fajna sprawa.- dalej przytakiwał. Zdawało mu się, że w końcu znalazł jakąś płaszczyznę porozumienia.
- Spróbuj się podnieść i dotknąć czegoś, co jest prawdziwe. Zerwiesz z całą teraźniejszością i zaczniesz od nowa, zaczniesz lepiej i oczyścisz się w wysiłku lepienia nowego życia.
- Tak, zrobię co każecie!
- Wszystko do czegoś dąży i pragnie, tego do czego dąży. Drzewko chce światła, wody i żyznej ziemi gdzie może zapuścić w spokoju korzenie. Ludzie pragną zaspokoić wszystkie swoje pragnienia w taki sposób, żeby ich później nie pragnąć. Lecz tylko prawdziwi ludzie pożądają takich rzeczy, które jeśli uda im się złapać będą zupełnie wystarczające – są to miłość i przyjaźń. Tylko to daję prawdziwe ukojenie.
- Tak, tak, będę taki już na zawsze! – zaklinał się.
- Reszta podobna jest do psów. Oni to rozpraszają się na poszukiwaniach przyjemności, żądz, których zagasić im się nigdy nie uda. Bo to niemożliwe jest – „pięknie ciągnęły dalej, jakby dostały skrzydeł.”
- Tak, tak, ja taki nie będę, ja już taki nie jestem! - zapewniał
- Nie jesteś – zgodziły się – nie jesteś podobny ani do pierwszych ani do drugich. Ty jesteś psem! –( to był tak zwany dydaktyzm szoku, brutalny, ale tym samym mocny i wyrazisty. Przeważnie skuteczny.)
- O psia kość! – warknął zaskoczony Edzio
Aniołasy uśmiechnęły się tylko tryumfalnie i dalej ciągnęły:
- Więc czy chcesz to zmienić?
- Nie dam rady - zauważył
-  Dasz radę! Możesz  to uczynić, bo mądry z Ciebie piesek.
Nasz poczciwy pijak zamknął oczy. „Te stwory mają rację”. Skulił się i zaczął znowu płakać, klasycznie z chlipaniem i zaciąganiem nosa. Pogrążył się w bolesnych wątpliwościach. Prawdziwie tragiczna sytuacja. Jaki miał wybór? Zarzucić swoje dzisiejsze pożegnalne postanowienie, czy powziąć nowe, cholernie trudne i zdaje się beznadziejne, niemożliwe?
Dylematy są nieznośne przynoszą cierpienie i to nie takie jak choćby kac. To ból taki jakiś inny – wewnętrzny, nie jak szarpanie wątroby, tylko głębszy bardziej. Taki smutny bezwzględny i samotny. Harcerz siedzący w Edziu stał się znagla kupą przegotowanego makaronu.
Aniołki przeszły do ofensywy.
-  Przestań się mazać! Jesteś tylko pyłem, małą cząsteczką zagubioną gdzieś we wszetecznym świecie – nadal zachowywały typowy dla niebieskich istotek, obrazowy dydaktyzm – Źle się robi, jak tak się na ciebie patrzy! Chcemy ci pomóc. Pragniemy uświadomić ci, nawet już samą naszą obecnością, że mimo żeś kruchy i z gliny tylko ulepiony półgłupek, to zrozumiesz i zmienisz się. Zmądrzejesz! Wielu tobie podobnych glinianych półgłupków zrozumiało, i nie są już półgłupkami! – rozgadały się – powiedziałyśmy tylko to, co widać, gdy tylko się na Ciebie kochaniutki spojrzy.
- Nie wiem o czym wy do mnie mówicie! Nie wiem nawet jak to, co mi wciskacie, się piszę! – krzyczał cały zapłakany
- Prosimy, nie odrzucaj tego! – niebiescy uświadomili sobie, że nieco przesadzili z „Hewel Hawolim Kuloj Hewel.”
- Chcemy cię wymodelować, naprawić i uchronić przed zagładą, bo życie jest dobre, trzeba je szanować.
- Ja chce żyć. Nie pozwolę wam mnie zniszczyć, nie dzisiaj! – darł się pochlipując.
- Więc jest jeszcze nadzieja! Zmień się! Inaczej stracisz to, co ma dla ciebie znaczenie i nic po sobie nie pozostawisz. Nieuszanowanie życia do końca, w twoim przypadku, będzie równoważne z tym, że byłeś, jesteś i będziesz bez wartości.
- Że co znowu? Co według was ma dla mnie znaczenie, tak wielkie, jak sądzicie?
- Przecież już mówiliśmy...
- Tak, chcecie mnie tylko oszukać! Okraść biedaka. Pieprzone kaznodziejskie gadanie! Czarujecie, omamiacie! Ooo! I bardzo dobrze, że mi przypomniałyście! Świetnie się gada o pierdołach jeśli ma się co pić, więc dość już bzdurnego bajdurzenia czas pogadać o rekompensacie. Czas ratować honor pijaka! Oddajcie mi to, co miałem.-wykrzyczał z niespotykaną dotychczas pewnością siebie.
- Nie ma szans, nic ci nie pomożemy, jeśli nadal będziesz chlał! Uspokój się, jeszcze raz prosimy – zrobiły przy tym naprawdę słodkie i przepiękne miny – Dlaczego pijesz?
 To, zdawałoby się proste pytanie, osobą pijącym tyle, lub nieco mniej od Edzia, zawsze przysparza problemów. Wielu z nich zainteresowanie osób, tak wścibskich i ciekawskich wprawia w zakłopotanie, złość i zmusza do wypowiadania przedziwnych, śmiesznych, często niedorzecznych  kłamstw i wykrętów. Osoba nadużywająca, nie przyzna się przed nikim, zwłaszcza przed sobą, do słabości, bo prowadzi to do szeregu zmian. Cała konstrukcja pijaństwa zostałaby wtedy naruszona. Tym ciekawiej jawi nam się nasz bohater, ponieważ on, w takich zwykle trudniejszych sytuacjach, nigdy nie skłamał, toteż pytania tego typu, nie robiły na nim żadnego wrażenia, a co do stopnia ważności, to stawiał je na równi z zapytaniami o pogodę w miejscach innych niż jego miejsce zamieszkania.
- Bo mi się nudzi, dlatego – odparł.
- Tylko dlatego? – zdziwiły się
- ...nie wiem, może jeszcze dlatego, że mi się nic innego nie chce.
- Chwała Bogu, niedługo będziesz zdrowy! – ucieszyły się – problem Twój jest mniejszy niż się można było spodziewać.
- Nie mam żadnych problemów, oprócz jednego!
- Zajmij się czymś, zajmij swoją nudę jakąś pracą...
-  Za nic! – zdenerwował się na poważnie pijak
- Więc idź na emigrację, znajdziesz swoją samotnie w górach. Ona już tam na ciebie czeka. Jeżeli nic ze świata zewnętrznego nie pociąga cię dostatecznie, to tam będzie ci najlepiej.
- Ależ owszem pociąga mnie! – zapluwał się Edzio
- W takim razie będzie, tak jak jest teraz – odparły na to – ciągła i wieczna abstynencja
- Nie! Nie zgadzam się! – wrzasnął, skulił się i dalej cicho, żałośnie zawodząc jak dzieciak zapytał z wyrzutem... tak jakby do kolan-  Kto w ogóle prosił was o pomoc? Same wleciałyście... Gadacie jakby mi źle było i jakbym chciał coś zmienić? Zróbcie tak, jak było na początku...
- My od tego jesteśmy by naprawiać takich jak ty dzierżawców złych nawyków
- Idźcie w cholerę! – podniósł głowę i wrzasnął Edzio – jeśli jesteście tu tylko po to, by mnie obrażać i unieszczęśliwiać to naprawdę wam się udało. Złe aniołki, złe!

- Wybacz, ale musimy to powiedzieć- trzymały się swojego aniołasy - Jesteś na straconej pozycji. Opamiętaj się zanim będzie za późno. Taki los nie jest ci pisany. Uświadom to sobie. Żaden człowiek nie jest pisarzem idealnym. W swoich powieściach robi dużo błędów, nie tylko ortograficznym, ale również frazeologicznych, logicznych i stylistycznych. Powiadamy ci, zdaj się na talent tego, który nie robi w tekście błędów. Zmień się, powiadamy! Czyń dobro, inaczej zginiesz i będziesz żył wiecznie w ciemnościach bzdur!
- Nic nie kumam. Znowu to samo! Czy wy mnie w ogóle słuchacie? Nie chcę waszej pomocy! Dobrze mi było, do momentu, w którym pojawiłyście się i cudownie uzdrowiłyście moją krew. Macie jakieś propozycję, jak rozwiązać problem mojego niezadowolenia? – wypluł w spazmie
- Ha! Odlecimy i będzie po kłopocie. – oznajmiły radośnie i z wyraźna satysfakcją
- O nie! Tak nie robią aniołki. Tak podle nie postępują nawet najpodlejsi na ziemi! Proszę! Nie róbcie tak! – wymamlał łamiącym się ze strachu głosem
- Więc, co proponujesz? – zapytały z wyższością

Na to pytanie nasz bohater znał odpowiedź. Udzielił jej bez zbędnego myślenia, automatycznie.

- Dajcie mi najmocniejszy alkohol we wszechświecie! Taki napój stworzony tylko dla mnie. Nim zmażecie swoje błędy! Nie wymagam nawet słownych przeprosin, wystarczy, jak złagodzicie krzywdę rzeczowo!
- E-e. Nie da rady. To nie leży w naszych kompetencjach. My możemy ewentualnie wyleczyć ci wrzody. – znowu jadowicie sarkały
- Nie rozumiem, o co wam chodzi, jesteście podłe, złe, niegodziwe!. Po co w ogóle się pojawiają stwory z góry, i to objawiają się mnie, to bez sensu. – darł się ... w niebogłosy zasmucony pijak
- A z tymi wrzodami to jak będzie?- zapytały czepliwie
- Odwalcie się! Mówię, nie chce waszej pomocy! – warknął i znowu zalał się łzami
- Jak wolisz!

Przez moment nie działo się nic. A to dlatego, że była to chwila wytężonej pracy dwóch niebiańskich i jednego ziemskiego umysłu, starających się odkryć jakąś ścieżkę prowadzącą do kompromisu. Ziemski nie wymyślił nic. Niebiański zdawałoby się przeciwnie, jednak po chwili dwa aniołki znikły i wszystko wróciło do wcześniejszego, dobrego porządku. Edek sprawdził jeszcze, czy bełkot jego jest rzeczywiście bełkotem, czy widoczne ruchy planety nie są spowodowane tylko podstępnymi i niekontrolowanymi ruchami gałek ocznych.

- Gheste janhy, ha! (Jestem pijany!) Sułwysynskie poworki, ho, jeno ebał pess, gównho o soś jeszczee yba! (skurwysyńskie potworki, to tylko jebał je pies, gówno i coś tam chyba jeszcze.) -  obwieścił radośnie całemu światu Edzio i pokraśniał.

Szarapow i “Kutrnoga”, w dalszym “ciągu” siedzieli przy „oszklonym” stole. Wyrwani z alkoholowej medytacji przez tą dziwną i nagłą deklarację, długo wpatrywali się w swojego przyjaciela, po czym powiedzieli jeden po drugim

- Ho asne, syjemy eś szahy dżen! (Oczywiście, pijemy przecież cały dzień)
- Hubku! Charafow!” Szo? Moha onaż, he ty? Dreeniuy! ( Głupcze! Szarapow!” Że co? Moją żonę? Ty? Drań!)- w zburzeniu, niedorzecznie palnął „Kuternoga”

Nietrzeźwe osoby przemawiają do siebie poprzez specjalny kod zabezpieczający. Użycie go uniemożliwia innym, wrogim osobnikom zrozumienie sensu rozmowy.

- Szoja onaż est tka. He daje fose dlaha naa (Twoja żona jest słodka. Ona daje forsę dla nas.) – opierając się o skrzyżowane nogi wymamrotał Szarapow
- Łodperdolehh se ode ienj! (Odpierdol się od niej) – wybuchł urażony mąż
- Pki, daaacie szpokhuj  - (Chłopaki, dajcie spokój) mitygował ich Edzio  - amowar! (Samowar!)
- Amowar! – krzyknęli wszyscy razem i uśmiechnięci od ucha do ucha, otworzyli kolejne butelki.
- Ospodarzu, heha, neasz kogelgo! Uuhwa, nuz e chesz z namni hisz? (Gospodarzu, (śmiech), kolego nasz! Kurwa, już nie chcesz z nami pić?) – sentymentalnie zagadał „Kuternoga”
- Szo ty asz?! (Go ty gadasz?!) – trzeźwo i stanowczo sprzeciwił się Edek
- Kuełoła ha arcjeę. Ty kueeełsz siem zapioecć? Teak nie brobioą przyjącieelhe. („Kuternoga ma rację. Ty chcesz się zapić? Tak nie robią przyjaciele.)
- Jheden za wszesztktkech, wszsztkiki za jhedengo. Jeaśli y to e myy.(Jeden za wszystkich wszyscy za jednego. Jeśli ty to i my.)
- Nhe pozbedziesz siem neasz sza chatwo (Nie pozbędziesz się nas tak łatwo)
- Wchybaszcieh mi za wsztracenvche, ae szasczami masszm wrazszenche, isz moówimde po kszubsku (Wybaczcie mi, że wtrącę, ale czasami mam wrażenie że mówię po kaszubsku.) – dodał grzecznie Szarapow
- Szo mi chwa, am, o kszubskiem plsiesz. Tu o chycie em orchosi! (Co mi kurwa, nam, po kaszubskim pleciesz. Tu o życie się rozchodzi!) – bardzo bezpośrednio, lecz ze swoistą gracją, nadającą wypowiedzi powagi, wypalił „Kuternoga” – E możesz as łopścić, nie możesz! (Nie możesz nas teraz opuścić, nie możesz!)
- Ee prdcie opcy! Pijmeyy! (Nie pierdolcie chłopcy! Pijmy!

Na taką komendę każdy człowiek lubiący sobie popić natychmiast zareaguje. Toteż towarzystwo porzuciło natychmiast czcze, bezsensowne gadanie i zajęło się konsumpcją. Opróżnili to co mięli otwarte i zabrali się za nowe. Teraz już w milczeniu, nie robiąc hałasu, nie okazując uczuć, w wielkim skupieniu łykali tanie napitki. Od czasu do czasu jeden spoglądał na drugiego, spojrzeniem tylko asystował koledze i celebrował tym samym rytuał wspólnego chlania... ale ileż można wpatrywać się w obmierzłe twarze kompanów swoich cichego kaca. Krótko. Toteż po kilku cichutkich i patetycznych minutach towarzystwo się pospało, a był to bardzo głęboki sen starego niedźwiedzia...

Usnęli wszyscy z wyjątkiem Edzia, który musiał zrobić sobie jeszcze niezbędne zapasy. Czuł, że ma już dość, że nie utrzyma tyle, ile by chciał, jednak uparcie pił. Starał się nie uronić żadnej kropelki, gdyż najmniejsza nawet ilość alkoholowej mieszanki zbliżała go do stanu nieznanego odrętwienia, z każdą kolejną kroplą zatapiał się coraz bardziej w przeogromnej przestrzeni piwnicznego pokoiku. Mechanicznie podnosił butelkę, mechanicznie połykał, mechaniczny był nawet jego półuśmieszek. Gesty przestały się liczyć jako te, które pochodzą ze świata odruchów zwierzęcych; najważniejsza była ta nieprzejrzysta, mglista sfera, w którą powoli wkraczał, ta metafizyka przepicia. Ten świat potworka chemicznej trucizny sycił się jego ciałem i zaczął zżerać duszę, ofiarowując przy tym swej ofierze przewrotną satysfakcję.
Wyśniona faza właśnie się stawała.
Gdzieś, nie wiadomo skąd zabrzmiała trąbka. Ktoś wygrywał na niej znajomą melodię. Dzięki czyste, nieskalane fałszem rozchodziły się po jego pustej głowie jak błoto pod nogami - miękko i wodniście - wprawiając umysł w przyjemne rozmiękczenie. Trębacz niestrudzenie grał swój hipnotyczny hejnał w kółko powtarzając tę same dźwięki, wciąż te same dźwięki, wciąż ...
 
Zapachniało świeżymi kwiatami. Zabiły także świątynne dzwony. Wraz z głuchym zabiciem nastąpiła interferencja fal dźwiękowych i częstotliwości bolesnych skurczów mięśniowych. Edzio poczuł jakby ktoś wyrywał mu gołymi rękami wnętrzności. Żółć wystąpiła na czoło i zalała mu oczy, oblepiając je szczelna woalką. Wraz ze skurczem i kolejnym głośnym zabiciem dzwonów Edzio zwymiotował na siebie żółto – czerwonym, rzadkim płynem. Zrobiło się zimno. Mróz wielki, wszechogarniający i „wszechprzenikliwy” – odrażająca zimność naznaczyła jego skronie. Róże nadal pachniały...

- EDZIO NADSZEDŁ TWÓJ KRES! SPEŁNIŁEŚ SIĘ!- zagrzmiał potężny głos dochodzący z sufitu.
- NIE BĘDZIESZ CIERPIEĆ JUŻ WIĘCEJ O POSZUKIWACZU ZAGINIONEJ DENATURACJI. ZA DŁUGO TU JESTEŚ. NIE DLA CIEBIE TO MIEJSCE. CZAS WRACAĆ DO DOMU, O NAJBARDZIEJ NIEWINNY WŚRÓD GŁUPCÓW! URODZIŁEŚ SIĘ PUSTY, ŻYŁEŚ PUSTY, A UMRZESZ W PEŁNI!

Sufit otworzył się szeroko. Wydobywające się z powstałej szpary kojące światło rozlało się po całym pokoiku. Kształty, kolory, cała architektura przedmiotów zatarła się w śnieżnej, świętej bieli, rozpościerając przestrzeń nieogarniętą. Nadleciały dwa znajome aniołki. Owinęły steraną duszyczkę śmiesznego Edzia w miękki, aksamitny materiał i poniosły go na chmielnych pędach, rozśpiewane do czerwoności w miejsce, gdzie dzieją się rzeczy, które nie śniły się nawet filozofom. Trębacz grał nadal...

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur