"w paradoksie brzmień i niebrzmień"
na jaskrawym niebie
widzę lepkość z nutą zatrwożenia
ułomny uliczny grajek
zagubił oddech na leśnej polanie
z fletem w dłoni
potyka się o krecie kopce
szuka natchnienia nieświadomie budując
kalekie uniwersum wieczornych strof
na widnokręgu
apogeum absurdu –
koherencja spokoju drzew
i szaleństwa nieba
lecz nie przemawia on spójnie
do kończącego się dnia
co szlochem zamyka barwy kasztanów i bzów
kończy słomianą kłótnię owadów z wiatrem
w moich oddechach widać codzienność
jak tańczy zuchwale i paraduje zupełnie naga
jak osiada na zimnej trawie
i z uśmiechem ubiera się w szarości i popiele
jak zostawia refleksje nad brzegiem rzeki
której przecież tu nie ma
codzienność która pozbawia wieczór ostatniego zachwytu
nad metafizyką szumu drzew i krzaków poziomek
nad pięknem czerwonych malin i czarnych borówek
jabłoni grusz i natchnienia
lecz bez wyraźnego nałogu pisania
bo po co nadwyrężać paznokcie
i budzić niechęć do leśnych owoców
w sam raz sprawa dla reportera
złamany spacer zimową nocą jako
bezpośredni zabójca artyzmu poety
i stoję tak tutaj jako świadek westchnień
i wahań zwątpień natury
w cicho narodzonej nocy
dostrzegam drzemiące pułapki na nierozważne słowa
otchłanie bez jakichkolwiek rozkazów czy celów
które potrafią połknąć i nie wypuścić
później budzisz się tylko jako poeta
bez talentu lecz z chęciami
jak magiczna fasolka rośnie zapał i tylko zapał
a siła i odwaga współpracy z kartką
(szczególnie nocą w lesie) nie płyną rwącym potokiem
z oczu i ust
lecz z obciętych kończyn
i nasłuchiwań czy już po ciebie lecą
bo jak tak to tylko w krecie kopce skakać
inaczej do końca życia będzie śniła się ułomność nielotów
i ten nieszczęsny grajek
co mieszka na ulicy
w szklanych wersach zostawia siebie
i rysuje szmaragdy i turkusy rzęsami bez farb
będzie witał każdy uśmiech skrobnięciem pióra
a nie salutem i machnięciem czapki
zostawi powietrze jemu samemu
i rzekę i kolory też zostawi
stoję teraz tutaj na dywanie nocy
liczę na łut szczęścia w odgadywaniu jej zakamarków
bez pretensji i obaw
szukam odpowiedzi w kolejnych krokach
pod każdym liściem szukając fasolki
ale tylko powietrze ulatuje spod stóp
a ja nawet latać nie potrafię
ani dobierać papeterii do pogody
w jaskrawym paradoksie burz i tęcz
widzę swoją twarz
nieogoloną i jakby zmęczoną
wśród splotu zieleni z błękitem
tam gdzie nie ma garnka złota ani sensu istnienia
ale jest natchnienie
niepokolorowane z długimi włosami
zrywam je i wrzucam do koszyka pełnego borowików