muzy przychodzą po zmroku
przykładasz głowę do poduszki a one szeptem
kładą się obok i marudzą jakie to słowa są poukładane
a jakie dźwięczne głoski i sylabotonicznie ciamkają
miętowymi landrynkami nie do ucha
wprost do głowy wbijają ćwieki
byle by tylko wstać i pisać
przelać te cholerne abecadło na świstek papieru
właśnie wtedy kiedy dyktafon położony poza
zasięgiem ręki mają najwięcej do powiedzenia
i tak leżysz biedny poeto z bólem głowy
z boku na bok się przewracasz – wiercą tę dziurę
bezustanna lobotomia przelanego szaleństwa
gdzieś na końcu kołdry stopy wystukują walca
nasiąkam wbrew sobie metaforami
myśl przewodnia nachylona nad pełną petów popielniczką
zwija się jak papirus z najnowszą ewangelią
wyartykułowanie następnego zdania – niezamierzone
zapalenie krtani placebo zapalonego światła |