A ona wbijała swoje myśli w tkankę najdelikatniejszego odczuwania.
Oddychała gwałtownie, wyżynając z siebie iskry smutku,
jak kipiejące mleko, ale zimne, chłodzące stopy.
Jej wilgotny szloch odbił się od ściany (ona też płacze)
i wrócił do gardła, w przepaść zwierzęcej kobiecości.
Jak zraniona ćma lizała rany.
Ukrył ją płaszcz samotności. |