Zaprawdę powiadam wam, że mam ochotę zabawić się w kogokolwiek byle nie siebie. Opatrzyłam się sobie. Kłuje w oczy, boli w boku – to jest konfesyjność. Ładnie, że na coś czym się doraźnie zajmuję jest jakaś nazwa. To znaczy, że można mnie czasem wytłumaczyć (chociaż przywykłam do samouwielbienia i pielęgnowania w sobie dziecka wyklętego).
Dążenie do perfekcji osiągane przez wykluczenie reszty i zaprzeczenia posiadanie człowieczego obszaru. Plastikowe zwłoki, hermetyczne myśli, blaszane uczucia (jakkolwiek nieprawdziwe). Zamiast ciepła wnętrza mają ciepło właściwe. Nie jesteś proszony o zmiany. Nie jestem na nie przygotowana. Nigdy nie będę. W sumie… pierdol się ze swoim podejściem obrońcy resztek moich emocji. Odezwą się dopiero jak naprawdę szlag mnie trafi i spotkam na swojej drodze kogoś równie zepsutego.
Funkcjonowanie w świecie jak z okładki kolorowego pisma wsadź sobie w kieszeń. Żeby nie powiedzieć, że w dupę. Ja się nakręcam tym, co negatywne i brzydkie. (Chociaż, o hipokryzjo, wizerunek wiedzie „blinkującymi” ścieżkami. Tak z przekory. Lalunia.).
Słowa skojarzenia: samobójstwo, śmierć, cierpienie, poezja. Reszta zostaje milczeniem. |